"Pechowa sobota" - część 2.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przyznaję - nim spotkałem Naruto, nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia. Zawsze sądziłem, że aby kogoś szczerze pokochać, trzeba go dokładnie poznać. Poświęcić wiele czasu, by się siebie wzajemnie nauczyć, zbudować solidne zaufanie, na jakim oparłby się związek. Byłem przekonany, iż silne uczucie może powstać wyłącznie między osobami, które wiedzą o sobie wszystko - znają przeszłość swojego partnera, jego najbardziej skrywane sekrety, marzenia, lęki. Bez zastanowienia potrafią powiedzieć, co lubi, a czego nienawidzi. Taka relacja nie powstaje w mgnieniu oka - trzeba na nią miesięcy, lat. I wymaga ciężkiej pracy - ciągłego zaangażowania obydwu stron. Nie można na chwilę sobie odpuścić, przestać się starać, bo takie zachowanie grozi utratą bliskości drugiego człowieka. Umówmy się - każdemu robi się przykro, jeśli ktoś nagle przestaje o niego walczyć, bo się "znudził".
Mój pogląd na temat dojrzałej miłości uległ zmianie o sto osiemdziesiąt stopni, gdy natknąłem się na blondyna. Choć dawniej wierzyłem, że nie da się kogoś pokochać przy pierwszym spotkaniu, ja - racjonalista, starający się wszystko tłumaczyć rozumem - zakochałem się. Najpierw - w jego uśmiechu. Później, podczas rozmowy - w jego duszy i ciele. Nie potrzebowałem na to wielu tygodni - wystarczyło parę godzin, bym zupełnie stracił głowę dla chłopaka, którego całkowicie nie znałem. Niesamowite, prawda? Nie kierowała mną... "żądza łóżkowych igraszek". Oczywiście, podobał mi się, ale nie chciałem się Z NIM kochać. Chciałem kochać JEGO. I pokochałem. Cholernie mocno. Tak, że nie wyobrażam sobie siebie bez niego.
Zupełnie mnie zmienił. Dawniej byłem... interesowny - zawsze oczekiwałem od ludzi zapłaty. Bez względu, co dla nich robiłem, musieli mi to wynagrodzić. Prawie nikogo nie szanowałem, ani nie miałem w sobie za grosz empatii. Ba, zawodu lekarza nie wybrałem dlatego, iż chciałem leczyć, ale dlatego, że przynosił duże dochody... Rzadko kiedy zdarzało mi się być miłym, ale znacznie częściej wykazywałem się gargantuicznymi rozmiarami swojej znieczulicy. Dziwię się, jak ludzie kiedyś ze mną wytrzymywali, choć o wiele więcej razy przeze mnie płakali niż się śmiali. Wykorzystywałem, później porzucałem. Najważniejsze było dla mnie czerpanie własnych korzyści. Nie przywiązywałem uwagi do tego, co czuli inni. Może było to spowodowane tym, że rodzice nigdy mi nie pokazali, jak być dobrym człowiekiem. Ważniejsza była praca i "pięcie się po szczeblach kariery". Innymi słowy - gonienie za pieniądzem. Rodzina zeszła na dalszy plan. Brat starał się przekazywać mi najwyższe, życiowe wartości. Dopóki byłem dzieckiem, słuchałem go i próbowałem postępować według jego wskazówek. Niestety, kiedy wkroczyłem w etap dojrzewania, przestałem być... kompetentnym uczniem. Nie słuchałem już, co Itachi miał mi do powiedzenia. Szanowałem go - jemu, jak nikomu innemu należał się mój respekt, ale... wolałem kierować się własnymi zasadami. Nastoletni buntownik, psia mać... Zacząłem dostrzegać, że nasza rodzina... nie była szczęśliwa. Obwiniałem o to matkę i ojca. Przepełniał mnie żal, rozczarowanie. Zamknąłem się w sobie i ukrywałem, co naprawdę czułem pod maską wyrachowanego cwaniaka. Choć kochałem Itachi'ego i lubiłem kilka innych osób, nieświadomie ich raniłem. Innymi całkiem trzeźwo pomiatałem.
Tak, byłem zimnym draniem. A Naruto mnie poruszył. Nauczył używać serca, nie mózgu. Dzięki niemu bardziej doceniłem mojego brata i to, jak wiele dla mnie robił. Zacząłem być altruistyczny i nauczyłem się cieszyć z drobnych rzeczy. Zrozumiałem, że bycie chirurgiem to powołanie, a nie pusty sposób na zarabianie pieniędzy. Jakby na to nie patrzeć... stałem się lepszym człowiekiem. Miłość, którą otrzymałem od blondyna, mnie uszlachetniła. Teraz wstydzę się tego, jaki niegdyś byłem i każdego dnia dziękuję w skrytości ducha, że obdarzył mnie tym magicznym uśmiechem w kawiarni. Gdyby nie on, dzisiaj byłbym sam. Ludzie, by mnie opuścili, bo nie mogliby mnie zdzierżyć. A tak mam partnera, brata i przyjaciół. To zasługa Naruto.
Zupełnie mnie zmienił. Dawniej byłem... interesowny - zawsze oczekiwałem od ludzi zapłaty. Bez względu, co dla nich robiłem, musieli mi to wynagrodzić. Prawie nikogo nie szanowałem, ani nie miałem w sobie za grosz empatii. Ba, zawodu lekarza nie wybrałem dlatego, iż chciałem leczyć, ale dlatego, że przynosił duże dochody... Rzadko kiedy zdarzało mi się być miłym, ale znacznie częściej wykazywałem się gargantuicznymi rozmiarami swojej znieczulicy. Dziwię się, jak ludzie kiedyś ze mną wytrzymywali, choć o wiele więcej razy przeze mnie płakali niż się śmiali. Wykorzystywałem, później porzucałem. Najważniejsze było dla mnie czerpanie własnych korzyści. Nie przywiązywałem uwagi do tego, co czuli inni. Może było to spowodowane tym, że rodzice nigdy mi nie pokazali, jak być dobrym człowiekiem. Ważniejsza była praca i "pięcie się po szczeblach kariery". Innymi słowy - gonienie za pieniądzem. Rodzina zeszła na dalszy plan. Brat starał się przekazywać mi najwyższe, życiowe wartości. Dopóki byłem dzieckiem, słuchałem go i próbowałem postępować według jego wskazówek. Niestety, kiedy wkroczyłem w etap dojrzewania, przestałem być... kompetentnym uczniem. Nie słuchałem już, co Itachi miał mi do powiedzenia. Szanowałem go - jemu, jak nikomu innemu należał się mój respekt, ale... wolałem kierować się własnymi zasadami. Nastoletni buntownik, psia mać... Zacząłem dostrzegać, że nasza rodzina... nie była szczęśliwa. Obwiniałem o to matkę i ojca. Przepełniał mnie żal, rozczarowanie. Zamknąłem się w sobie i ukrywałem, co naprawdę czułem pod maską wyrachowanego cwaniaka. Choć kochałem Itachi'ego i lubiłem kilka innych osób, nieświadomie ich raniłem. Innymi całkiem trzeźwo pomiatałem.
Tak, byłem zimnym draniem. A Naruto mnie poruszył. Nauczył używać serca, nie mózgu. Dzięki niemu bardziej doceniłem mojego brata i to, jak wiele dla mnie robił. Zacząłem być altruistyczny i nauczyłem się cieszyć z drobnych rzeczy. Zrozumiałem, że bycie chirurgiem to powołanie, a nie pusty sposób na zarabianie pieniędzy. Jakby na to nie patrzeć... stałem się lepszym człowiekiem. Miłość, którą otrzymałem od blondyna, mnie uszlachetniła. Teraz wstydzę się tego, jaki niegdyś byłem i każdego dnia dziękuję w skrytości ducha, że obdarzył mnie tym magicznym uśmiechem w kawiarni. Gdyby nie on, dzisiaj byłbym sam. Ludzie, by mnie opuścili, bo nie mogliby mnie zdzierżyć. A tak mam partnera, brata i przyjaciół. To zasługa Naruto.
Uśmiechnąłem się.
Lekko zamrugałem oczami, kiedy odczułem, że w ich kącikach zgromadziły się łzy. Cholera, przed spotkaniem blondyna nigdy nie pomyślałbym, iż takie przemyślenia mogą mnie wzruszyć. Wcześniej nic mnie nie rozczulało. Byłem jak góra lodowa, na którą wpadł "Titanic" - całkowicie oziębły. Mimika mojej twarzy zmieniała się jedynie w zakresie od obojętności, przez złość do furii.
Fakt, trochę zmiękłem, ale nie ukrywam - bardzo mi się to podoba. Prawdziwą siłą przestała być dla mnie umiejętność zakładania fałszywej maski, a posiadanie odwagi, by pokazywać to, co naprawdę czuję. I nie obchodzi mnie, że płacz w publicznym przekonaniu jest czymś "nie męskim". Lubię się czasem rozkleić. To pomaga.
Lekko zamrugałem oczami, kiedy odczułem, że w ich kącikach zgromadziły się łzy. Cholera, przed spotkaniem blondyna nigdy nie pomyślałbym, iż takie przemyślenia mogą mnie wzruszyć. Wcześniej nic mnie nie rozczulało. Byłem jak góra lodowa, na którą wpadł "Titanic" - całkowicie oziębły. Mimika mojej twarzy zmieniała się jedynie w zakresie od obojętności, przez złość do furii.
Fakt, trochę zmiękłem, ale nie ukrywam - bardzo mi się to podoba. Prawdziwą siłą przestała być dla mnie umiejętność zakładania fałszywej maski, a posiadanie odwagi, by pokazywać to, co naprawdę czuję. I nie obchodzi mnie, że płacz w publicznym przekonaniu jest czymś "nie męskim". Lubię się czasem rozkleić. To pomaga.
Skrzywiłem się, dopijając resztkę "mrożonej" kawy.
- Paskudna - mruknąłem, gdy przełknąłem ostatni łyk napoju.
Otarłem wilgotne powieki rękawem swetra. Utkwiłem wzrok w kubku, który obracałem w dłoniach. Przyglądałem się jego kolorowym, różnorakim wzorom. Choć był to najmniejszy prezent urodzinowy, jaki otrzymałem, miał dla mnie największą wartość, bo Naruto sam go wykonał. Często tłukę naczynia - jestem niezdarą, kataklizmem na dwóch nogach. A mimo to, szczególnie na niego uważam. Obchodzę się z nim ostrożnie. Nawet mam dla niego w szafce specjalne miejsce, gdzie nie styka się z innymi elementami zastawy stołowej, które mogłyby go porysować. Ktoś może powiedzieć, że "to tylko kubek", ale trzymając go mam wrażenie, jakby w moich dłoniach nie tkwiło naczynie, a serce chłopaka, który je wykonał.
To dziwne. Każdy przedmiot, miejsce, na które spojrzę, kojarzy mi się z blondynem. Wszędzie o nim myślę - w pracy, w metrze, pod prysznicem... Mimo że jesteśmy ze sobą już cztery lata i zdołaliśmy poznać się na wylot, on dalej mnie zaskakuje. Spoglądając na Naruto czuję to samo, co ogarnęło mnie wtedy, gdy pierwszy raz go zobaczyłem. Nie przepadam za dotykiem innych ludzi, a uwielbiam, kiedy jego ręce mnie oplatają. Mógłbym ciągle się z nim przytulać i wiem, że bym się tym nie znudził. Cholera, jestem szczęśliwy, że go mam. Chcę z nim spędzić resztę życia. Jestem tego pewny. To musi coś znaczyć, prawda?
Powinienem poprosić go o rękę. Jednak... co będzie, jeśli on nie jest na to gotowy? Tak, wiem, iż papierek zawarcia związku partnerskiego niczego nie zmienia - możemy się kochać bez niego, ale... wtedy nie byłbym już tylko chłopakiem Naruto, a jego mężem. To zmienia postać rzeczy. Nasz związek zostałby przypieczętowany, a ja mógłbym mu pokazać, jak wiele dla mnie znaczy. Oczywiście, mówię mu, że go kocham, ale... to tylko słowa. Liczą się jeszcze czyny. Wydaje mi się, iż po tylu latach życia z dnia na dzień, chłopak chciałby trochę stabilizacji. Mógłbym mu ją zapewnić. Jednakże... co z nami będzie, jeśli się mylę? Może Naruto jest szczęśliwy w takim związku i nie potrzebuje wprowadzenia go na najwyższy poziom? A oświadczyny? Jak powinny wyglądać? Przy romantycznej kolacji? To takie oklepane. Spacer? Zbyt banalne. Z pierścionkiem? A może bez? Nie mam pojęcia, jak powinienem poprosić chłopaka o rękę.
Powinienem poprosić go o rękę. Jednak... co będzie, jeśli on nie jest na to gotowy? Tak, wiem, iż papierek zawarcia związku partnerskiego niczego nie zmienia - możemy się kochać bez niego, ale... wtedy nie byłbym już tylko chłopakiem Naruto, a jego mężem. To zmienia postać rzeczy. Nasz związek zostałby przypieczętowany, a ja mógłbym mu pokazać, jak wiele dla mnie znaczy. Oczywiście, mówię mu, że go kocham, ale... to tylko słowa. Liczą się jeszcze czyny. Wydaje mi się, iż po tylu latach życia z dnia na dzień, chłopak chciałby trochę stabilizacji. Mógłbym mu ją zapewnić. Jednakże... co z nami będzie, jeśli się mylę? Może Naruto jest szczęśliwy w takim związku i nie potrzebuje wprowadzenia go na najwyższy poziom? A oświadczyny? Jak powinny wyglądać? Przy romantycznej kolacji? To takie oklepane. Spacer? Zbyt banalne. Z pierścionkiem? A może bez? Nie mam pojęcia, jak powinienem poprosić chłopaka o rękę.
- Dlaczego życie musi być tak skomplikowane? - jęknąłem, chowając twarz w dłoniach. - Nikt nie mówił, że będzie łatwo - dodałem zgryźliwie, serwując sobie mentalnego kopniaka.
Potrzebowałem porady, rozmowy, podczas której podzieliłbym się z kimś swoimi obawami i dowiedziałbym się, co drugi człowiek o nich sądzi. Oczywiście, decyzję o oświadczynach muszę podjąć sam - nikt nie zrobi tego za mnie. Ale ktoś mógłby pomóc mi posegregować myśli. Może wtedy byłoby łatwiej? Najczęściej, gdy coś mnie gryzło, spowiadałem się Naruto. Mogłem na niego liczyć - zawsze mnie uważnie słuchał, nie przerywał. Wspierał, a nawet jeżeli sam na własne życzenie wplątałem się w kłopoty, pomagał. Nigdy się nie izolował, kiedy coś mnie męczyło. Jednak, do cholery, nie mogę mu się wyżalać na temat naszych zaręczyn! Muszę się zwrócić do innej osoby.
W tym celu wyciągnąłem z kieszeni telefon i odblokowawszy ekran, wystukałem krótką wiadomość - "Itachi, jesteś dzisiaj w domu?", po czym przesłałem ją pod numer mojego brata. Wolałem nie dzwonić - pewnie jeszcze śpi. Znając go, to po wczorajszym koncercie, na którym grał ze swoim zespołem, ostro się zabawił. Takie uroki bycia gitarzystą i występowania w klubach - każdy wieczór kończy się imprezą z dużą ilością alkoholu. A że mój brat nie potrafi odmawiać kolegom z kapeli - zawsze z nimi popija. Problem w tym, iż ma słabą głowę - odpada pierwszy i kac najbardziej go męczy. Nie wybaczyłby mi, gdybym o świcie wyrwał go z łóżka. Lepiej, jeśli dam mu pospać - przynajmniej nie zechce mnie później zamordować.
Liczyłem się z faktem, że na odpowiedź Itachi'ego będę musiał dłużej poczekać. Mój brat miał irytujący nawyk odpisywania z kilkugodzinnym opóźnieniem. Niestety, dopiero dochodziła 07:00, a już stawałem się niecierpliwy. Musiałem czymś zając ręce - nie potrafiłem dłużej wysiedzieć w jednym miejscu. Byłem coraz bardziej nerwowy. Aż mnie nosiło.
Wstałem od stołu. Pomyłem naczynia, zalegające w zlewie po zeszłej kolacji, po czym je powycierałem i powkładałem do odpowiednich szafek. Pościerałem kurze, a nawet podlałem kwiatki, stojące na parapecie. Było to o tyle niespotykane, ponieważ nie cierpię sprzątać. Jestem bałaganiarzem, który ma uczulenie na posługiwanie się odkurzaczem. Ku mojemu nieszczęściu - Naruto to czyścioch. Uwielbia ład i porządek. Potrafi wywołać kłótnie, gdy zostawię gdzieś jeden brudny talerz. Często przymusza mnie do wykonywania domowych zajęć, co wcale nie jest łatwą sprawą - trudno mnie do tego zagonić. A tym razem sam, z własnej woli, uprzątnąłem całą kuchnię.
- Dzieje się ze mną coś złego - skwitowałem, opierając się plecami o blat i podziwiając swoje dzieło. - Bardzo złego.
Kręciłem się po pomieszczeniu, zastanawiając się, za co powinienem się teraz zabrać. Pooglądać telewizję? Nie - mógłbym obudzić blondyna, a dodatkowo nie zdołałbym się skupić na programie - i tak bym rozmyślał o własnych sprawach. Postanowiłem, że odwiedzę miejsce, do którego zwykle chodzę, by móc poważnie zastanowić się nad relacjami, jakie łączą mnie z Naruto. Może po tej drobnej wycieczce będę już znał odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, a spotkanie z Itachi'm stanie się pogawędką o pierdołach dnia codziennego? Kto wie, kto wie...
Wyszedłem z kuchni. Przeszedłem przez korytarz i dotarłem do wąskich, ciemnobrązowych drzwi, ukrytych w ścianie salonu. Przez chwilę zastanawiałem się czy powinienem je otwierać. Każda wizyta w pokoju, który się za nimi krył, mocno wgryzała się w moją psychikę. Naprawdę, umiała grać na emocjach i jeszcze po kilku godzinach potrafiłem czuć się wewnętrznie roztrojony. Wywoływała szok. Zawsze taki sam. A dzisiaj szczególnie potrzebowałem silnego bodźca.
Głęboko odetchnąłem i cicho nacisnąłem klamkę, po czym wślizgnąłem się do środka. Natychmiast zapaliłem światło, gdyż niewielkie okno nie było w stanie całkowicie rozproszyć ciemności.
W zamyśleniu architektów, pomieszczenie to miało być pewnie pokojem dziecięcym - małe rozmiary, niedaleko od głównej sypialni. Przerobiłem je z Naruto na... składzik. Nie spodziewaliśmy się potomka, a że nie mieliśmy ani piwnicy, ani strychu, stwierdziliśmy, iż najlepiej będzie tutaj poukładać rupiecie, które nigdzie indziej się nie mieszczą. W taki sposób, gdy żarówka zapłonęła ciepłym, żółtawym blaskiem, moim oczom ukazały się stosy, rzędy i góry naszych wspólnych rzeczy. Jedne - skrupulatnie poukładane. Drugie - walające się po podłodze i niedbale rzucone na drewniane półki. Tak, od razu widać, co składałem ja, a co Naruto... Nasze rowery, narzędzia, które używaliśmy podczas remontu, ubrania, jakich już nie nosimy, ale ciągle zapominamy się ich pozbyć, środki czystości, stare książki... Było tam wszystko, lecz mnie najbardziej interesowało to, co zalegało w kącie pokoju.
Ostrożnie, uważając, aby niczego nie poprzewracać, skierowałem się w róg pomieszczenia. Oczywiście, po drodze musiałem uderzyć się w kolano, brzuch i głowę... Jakżeby mogło być inaczej? Gdybym codziennie nie zrobił sobie krzywdy przestałbym być Sasuke Uchihą...
Obolały, usadowiłem się wygodnie na podłodze przed kolejną stertą rzeczy, ukrytych pod nieużywanym, porozdzieranym prześcieradłem. Zrzuciłem prowizoryczną płachtę i przegryzłem wargę, ponownie widząc stare rysunki Naruto - większe i mniejsze, wszystkie wykonane ołówkami.
Kiedy zamieszkaliśmy razem, blondyn nalegał, abyśmy je wyrzucili. Zostały przez niego wykonane zanim się poznaliśmy. Powstawały, gdy najmocniej cierpiał - w domu dziecka, w swoim wynajmowanym pokoju, znosząc krzywdę, jaką przynosiła mu samotność. Chłopak chciał się ich pozbyć - jedynie budziły bolesne wspomnienia. A on chciał zapomnieć - wymazać z pamięci wszystko, co działo się przed naszym spotkaniem. Nie byłem tym zdziwiony. Rozumiałem go i szanowałem tę decyzję, ale poprosiłem, by zostawił rysunki w składziku, schował je tak, żeby nie musiał na nie patrzeć. Naruto nie potrafił zrozumieć, dlaczego zależało mi, aby zostały, jednak zgodził się - zebrał wszystkie prace i ułożył je w pomieszczeniu. Nigdy więcej na nie nie spoglądał ani ich nie dotykał. Nawet się do nich nie zbliżał.
W jakim celu zaproponowałem mu zachowanie rysunków? Nie z pobudek artystycznych. Były piękne i szalenie mi się podobały, a że przemawiał przez nie mrok jeszcze bardziej przypadały do mojego "demonicznego" gustu. Ale nie chodziło tu o ich wygląd. Te prace miały mi przypominać, przez co przeszedł Naruto, ile cierpiał i jak wiele łez nad nimi wylewał. W przeciwieństwie do chłopaka, ja chciałem pamiętać o jego przeszłości. Dzięki temu mogłem lepiej chronić go w przyszłości.
Za każdym razem, gdy zdarzyło nam się posprzeczać, przychodziłem do składziku i oglądałem rysunki. Wtedy opuszczała mnie wszelka duma, niepozwalająca jako pierwszemu wyciągnąć ręki i wypowiedzieć magicznego słowa "przepraszam". Budziły się moje wyrzuty sumienia i stawałem się sobą rozczarowany. Smutek blondyna był dla mnie największą życiową porażką. Kiedy go do niego doprowadzałem, a co najgorsze - sprawiałem, że płakał, czułem się podle. To straszne, że w nerwach człowiek najmocniej rani tych, których najbardziej kocha. Prace chłopaka mnie wyciszały - myślałem trzeźwo i docierało do mnie, jak wiele gniewnych, kąśliwych uwag wykorzystywałem podczas kłótni. Odkładałem na bok własne urazy i błagałem Naruto, aby mi wybaczył. Bez względu na to, kto zaczął sączyć jad, ja doprowadzałem do zgody. Przynajmniej tak mogłem wynagrodzić mu swoją złośliwość.
Teraz znów oglądam jego rysunki. Znam je na pamięć - zapłakane portrety, pokaleczoną dziewczynę zamkniętą w klatce dla ptaków, chłopaka podcinającego sobie żyły, za którego plecami tańczą demony, ludzkie czaszki otoczone wężami i krukami, dziewczynkę siedzącą samotnie na huśtawce, przerażonego chłopca chowającego się pod kołdrą przed potworem z szafy... A mimo to, przyglądanie się im wywołuje to samo odczucie, któremu uległem za pierwszym razem - nieprzyjemnego ucisku w żołądku. Ktoś inny, podziwiając rysunki powiedziałby, że są dziełem sztuki. Ja, patrząc na nie, nie czuję artystycznego uniesienia. Wiem, co się za nimi kryło. Doświadczam cząstki bólu blondyna.
Moje oczy się zaszkliły.
Cholera, szczęściarz ze mnie - trafiłem na wspaniałego chłopaka. Tylko czy... jestem go wart? Może zasługuje... na kogoś lepszego?
Z zadumy wyrwały mnie wibracje komórki, która za wszelką cenę próbowała się wydostać z kieszeni spodni. Wyciągnąłem telefon i z wielką radością odkryłem, że Itachi nareszcie wylazł z łóżka i odpisał na moją wiadomość. "Cały dzień siedzę w domu. Przyjeżdżaj, o której ci pasuje, braciszku. Szykuje się... poważna rozmowa,?", odczytałem. "Można tak powiedzieć. Mam problem. Niedługo do ciebie wpadnę.", odpisałem i błyskawicznie wysłałem odpowiedź.
Odłożyłem rysunki na miejsce, przykryłem je prześcieradłem i wyszedłem z pomieszczenia. Niestety, wizyta w składziku nie przyniosła niczego dobrego - zamiast pomóc, bardziej mnie zdołowała. Moje myśli przestały kręcić się wyłącznie wokół oświadczyn, a zaczęły również dotyczyć kwestii czy Naruto w ogóle jest zadowolony z naszego związku. Cholera, ja to umiem się pocieszyć i podnieść na duchu!
W posępnym nastroju, udałem się do kuchni. Blondyn niebawem powinien się obudzić. Ten dzień mieliśmy spędzić razem, nacieszyć się wzajemną obecnością, lecz... nie mogłem z nim przebywać, gdy tyle spraw chodziło mi po głowie. Byłbym mało rozmowny, pogrążony we własnych myślach... Jeszcze tylko tego brakowało, aby Naruto zaczął się mną martwić i - co najgorsze - obwiniał się o mój nastrój. Nie mogłem na to pozwolić. Musiałem jak najprędzej porozmawiać z Itachi'm, rozwiać wątpliwości, które mnie dręczyły. Wiedziałem, iż blondyn będzie rozczarowany, gdy dowie się, że jadę w odwiedziny do brata. Aby choć odrobinę go pocieszyć, postanowiłem przygotować mu śniadanie. Nie lubię i nie umiem gotować, ale nauczyłem się wykonywać ulubioną potrawę blondyna - naleśniki z czekoladą. Nieskromnie przyznaję, że smakują... naprawdę dobrze, a dodatkowej słodyczy dodaje im radość chłopaka, gdy od czasu do czasu je usmażę.
Po kilku minutach pomieszczenie wypełniło się zapachem gotowego dania oraz gorącej, malinowej herbaty, które ustawiłem na stole. Lekko się uśmiechnąłem. Miałem nadzieję, że to trochę rozweseli blondyna, ale równocześnie bałem się, iż jedzenie nie wpłynie na jego dzisiejszy humor. Ech... nie oszukujmy się - też byłbym smutny, gdyby mój partner oświadczył mi, że wybiera się na wycieczkę, gdy akurat miał się ze mną widzieć...
- Jestem beznadziejny - mruknąłem.
Gniewnym krokiem wyszedłem z kuchni. Chciałem wziąć płaszcz i natychmiast wyjść z domu, kiedy po przeciwległej stronie korytarza dostrzegłem sylwetkę Naruto. Gwałtownie się zatrzymałem.
Nagle złagodniałem. Przyglądałem się blondynowi - jego złotym kosmykom, pięknym, niebieskim oczom, zarumienionym policzkom i różowym ustom, szeroko rozchylonym w zdziwieniu. Musiał dostrzec moją kilkusekundową wściekłość, gdyż nie odważył się do mnie zbliżyć - tylko wpatrywał się we mnie z niezrozumieniem, nerwowo skubiąc palcami koszulkę od piżamy.
Speszyłem się. Nie chciałem go martwić, a niecelowo sprawiłem, że bał się do mnie podejść. Brawo! Należą mi się owacje na stojąco!
Westchnąłem głęboko, po czym posłałem chłopakowi najlepszy uśmiech, na jaki było mnie w tej chwili stać.
- Dzień dobry, kochanie - powiedziałem, zbliżając się do Naruto. Starałem się, by nie wyczuł w moim głosie niespokojnych pobrzękiwań.
Blondyn wysoko uniósł kąciki ust.
- Dzień dobry - odpowiedział.
Gdy stanąłem przed nim, oddalony o kilka centymetrów, twarz chłopaka niespodziewanie pobladła. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, co go przeraziło - mój dzisiejszy wygląd.
- Sasuke, dobrze się czujesz? - zapytał troskliwie, układając dłonie na moich policzkach i następnie sprawdzając moją temperaturę.
Kochałem jego czuły dotyk, jakim zawsze mnie obdarzał. Poczułem, że wszelkie negatywne emocje mnie opuszczają. Uspokoiłem się. Przestałem uciążliwie myśleć. Nie istniały dla mnie już wcześniejsze zmartwienia. Liczył się dla mnie tylko on. Tylko Naruto. Ten chłopak jest skuteczniejszy od każdego środka przeciwbólowego czy antydepresantu - wystarczy, że się zjawi, a ja już czuję się lepiej. O niebo lepiej.
- Tak - skłamałem. - W nocy miałem problemy z zaśnięciem.
W gruncie rzeczy, w ogóle nie spałem, ale stwierdziłem, że zostawię tę wiadomość dla siebie.
Delikatnie chwyciłem jego rękę i złożyłem pocałunek na dłoni. Blondyn cicho się zaśmiał, pozwalając, bym następnie otoczył go ramionami oraz wtulił w swoje ciało. Ułożył głowę na mojej piersi, otulając mnie w pasie, gdy tymczasem ja cmokałem go w czubek głowy. Było mi dobrze. Uśmiechałem się. Naruto też. Cudowne uczucie. Radość wypełniała mnie od palców stóp aż po krańce włosów. Nie chciałem go wypuszczać ze swoich objęć. Jak dla mnie, mogliśmy spędzić tak wieczność, rozkoszując się swoim dotykiem, wdychając w nozdrza zapachy naszych skór...
- Naruto - szepnąłem. - Kocham cię, wiesz?
- Wiem - odparł z głębokim przekonaniem. - Ja ciebie też.
Blondyn uniósł głowę, dzięki czemu nasze oczy się spotkały. Zagryzł wargę. Cholera, wiedział, że coś ze mną nie tak. Zresztą, przeczuwałem, iż się domyśli. Za dobrze mnie zna, by moje zachowanie uszło jego uwadze.
- Sasuke, widzę, że coś cię gryzie. Powiesz mi, o co chodzi?
Chciałbym, Naruto. Jednak... nie mogę.
- To nic takiego - odparłem. - Miałbyś coś przeciwko, gdybym na chwilę pojechał do Itachi'ego?
- Do Itachi'ego? - Przekręcił głowę w zaciekawieniu. - W jakim celu?
- No... chciałbym z nim porozmawiać.
Zmarszczył brwi. Zły znak!
- Zawsze spotykacie się wtedy, gdy chcecie porozmawiać o problemach. Który z was ma kłopoty?
Nie mogłem uciec od jego świdrującego spojrzenia. Głośno przełknąłem ślinę.
- Żaden - wydukałem. - To tylko taka... braterska pogadanka.
Nie uwierzył mi, ale najwidoczniej stwierdził, że nie ma sensu drążyć tematu - i tak mu nie odpowiem. Spuścił wzrok i się ode mnie odsunął. To zabolało. Choć nie zrobił tego gwałtownie, lecz subtelnie, poczułem się tak, jakby niewidzialna dłoń zaserwowała mi potężny cios w policzek.
- Jeśli nie chcesz mi o czymś mówić, nie musisz - poinformował. - Nie będę cię zmuszał. Ale mnie nie okłamuj, dobrze?
Skinąłem głową ze zrozumieniem.
- Obiecuję, że szybko wrócę - wymamrotałem. Czułem się podle. - Naruto, ja... wszystko ci wyjaśnię, kiedy przyjadę do domu. Przysięgam.
Blondyn chwycił moje dłonie, przyciskając je do swojego serca.
- Nie trzeba - odparł. - Nie chcę, byś dzielił się ze mną swoimi sprawami z przymusu. Rób to, jeśli uznasz, że tego chcesz. Tylko bądź ze mną szczery i nie udawaj, że wszystko jest w porządku, kiedy coś wyraźnie nie gra. - Zacisnął powieki. - Martwię się o ciebie.
- Nie ma powodu. Nic złego się nie dzieje.
Tym razem chłopak pokiwał głową. Widziałem, że nie ma ochoty na kontynuowanie rozmowy - atmosfera niebezpiecznie się zagęściła.
- Jedź do Itachi'ego - powiedział. - Nie będę cię dłużej zatrzymywał.
Lekko uniosłem kąciki ust. Próbowałem się uśmiechnąć, ale prędzej wyglądałem, jakby rozbolał mnie brzuch. Pochyliłem się w stronę blondyna. Nie odważyłem się złożyć pocałunku na jego ustach - miałem wrażenie, że chłopak nie ma na to ochoty, więc musnąłem wargami jego policzek. Naruto lekko się rozchmurzył.
- Przygotowałem ci śniadanie.
- Naleśniki? - zapytał z prawdziwym, szerokim uśmiechem.
Potwierdziłem cichym mruknięciem. Chłopak radośnie się roześmiał, lekko cmoknął mnie w czoło, podziękował i pognał do kuchni, gdy tymczasem ja ubrałem płaszcz i wyszedłem z mieszkania.
Stwierdziłem, że nie skorzystam z windy, lecz przejdę się schodami - musiałem się rozładować. Byłem wściekły, przygnębiony... Nie chciałem, by ta rozmowa tak się potoczyła. Zmartwiłem go. Chociaż później wydawał się szczęśliwy, tylko udawał.
Prędko znalazłem się na zewnątrz. Serce biło mi jak szalone, a oczy paliły łzy, które zgromadziły się pod powiekami. Miałem dość. Dość tego przeklętego dnia!
Puściłem się pędem wzdłuż chodnika. Moją twarz smagał lodowaty wiatr, a deszcz uderzał we włosy. Naciągnąłem kaptur, wsadziłem ręce do kieszeni i z typową miną dla Smigola z "Władcy pierścieni", udałem się w stronę stacji metra.
Właśnie przechodziłem przez ulicę pełną dziur, gdy z sąsiedniej uliczki wypadł samochód. Kierowca nawet nie zwolnił, kiedy się do mnie zbliżał. Z impetem przejechał kałużę, której cała zawartość - pod wpływem uderzenia - wylądowała na mnie. Byłem przemoczony. Cały w błocie, spływającym po mojej twarzy. Nie mogłem uwierzyć w swojego pecha.
Stanąłem na krawężniku. Ciągle powtarzałem pod nosem: "spokojnie, tylko nie krzycz". Jednak moja frustracja była tak duża, że przypominałem bombę zegarową, która właśnie wybucha.
- Nienawidzę tej pieprzonej soboty! - wykrzyczałem, starając się zetrzeć błoto z policzków.
Wyszedłem z kuchni. Przeszedłem przez korytarz i dotarłem do wąskich, ciemnobrązowych drzwi, ukrytych w ścianie salonu. Przez chwilę zastanawiałem się czy powinienem je otwierać. Każda wizyta w pokoju, który się za nimi krył, mocno wgryzała się w moją psychikę. Naprawdę, umiała grać na emocjach i jeszcze po kilku godzinach potrafiłem czuć się wewnętrznie roztrojony. Wywoływała szok. Zawsze taki sam. A dzisiaj szczególnie potrzebowałem silnego bodźca.
Głęboko odetchnąłem i cicho nacisnąłem klamkę, po czym wślizgnąłem się do środka. Natychmiast zapaliłem światło, gdyż niewielkie okno nie było w stanie całkowicie rozproszyć ciemności.
W zamyśleniu architektów, pomieszczenie to miało być pewnie pokojem dziecięcym - małe rozmiary, niedaleko od głównej sypialni. Przerobiłem je z Naruto na... składzik. Nie spodziewaliśmy się potomka, a że nie mieliśmy ani piwnicy, ani strychu, stwierdziliśmy, iż najlepiej będzie tutaj poukładać rupiecie, które nigdzie indziej się nie mieszczą. W taki sposób, gdy żarówka zapłonęła ciepłym, żółtawym blaskiem, moim oczom ukazały się stosy, rzędy i góry naszych wspólnych rzeczy. Jedne - skrupulatnie poukładane. Drugie - walające się po podłodze i niedbale rzucone na drewniane półki. Tak, od razu widać, co składałem ja, a co Naruto... Nasze rowery, narzędzia, które używaliśmy podczas remontu, ubrania, jakich już nie nosimy, ale ciągle zapominamy się ich pozbyć, środki czystości, stare książki... Było tam wszystko, lecz mnie najbardziej interesowało to, co zalegało w kącie pokoju.
Ostrożnie, uważając, aby niczego nie poprzewracać, skierowałem się w róg pomieszczenia. Oczywiście, po drodze musiałem uderzyć się w kolano, brzuch i głowę... Jakżeby mogło być inaczej? Gdybym codziennie nie zrobił sobie krzywdy przestałbym być Sasuke Uchihą...
Obolały, usadowiłem się wygodnie na podłodze przed kolejną stertą rzeczy, ukrytych pod nieużywanym, porozdzieranym prześcieradłem. Zrzuciłem prowizoryczną płachtę i przegryzłem wargę, ponownie widząc stare rysunki Naruto - większe i mniejsze, wszystkie wykonane ołówkami.
Kiedy zamieszkaliśmy razem, blondyn nalegał, abyśmy je wyrzucili. Zostały przez niego wykonane zanim się poznaliśmy. Powstawały, gdy najmocniej cierpiał - w domu dziecka, w swoim wynajmowanym pokoju, znosząc krzywdę, jaką przynosiła mu samotność. Chłopak chciał się ich pozbyć - jedynie budziły bolesne wspomnienia. A on chciał zapomnieć - wymazać z pamięci wszystko, co działo się przed naszym spotkaniem. Nie byłem tym zdziwiony. Rozumiałem go i szanowałem tę decyzję, ale poprosiłem, by zostawił rysunki w składziku, schował je tak, żeby nie musiał na nie patrzeć. Naruto nie potrafił zrozumieć, dlaczego zależało mi, aby zostały, jednak zgodził się - zebrał wszystkie prace i ułożył je w pomieszczeniu. Nigdy więcej na nie nie spoglądał ani ich nie dotykał. Nawet się do nich nie zbliżał.
W jakim celu zaproponowałem mu zachowanie rysunków? Nie z pobudek artystycznych. Były piękne i szalenie mi się podobały, a że przemawiał przez nie mrok jeszcze bardziej przypadały do mojego "demonicznego" gustu. Ale nie chodziło tu o ich wygląd. Te prace miały mi przypominać, przez co przeszedł Naruto, ile cierpiał i jak wiele łez nad nimi wylewał. W przeciwieństwie do chłopaka, ja chciałem pamiętać o jego przeszłości. Dzięki temu mogłem lepiej chronić go w przyszłości.
Za każdym razem, gdy zdarzyło nam się posprzeczać, przychodziłem do składziku i oglądałem rysunki. Wtedy opuszczała mnie wszelka duma, niepozwalająca jako pierwszemu wyciągnąć ręki i wypowiedzieć magicznego słowa "przepraszam". Budziły się moje wyrzuty sumienia i stawałem się sobą rozczarowany. Smutek blondyna był dla mnie największą życiową porażką. Kiedy go do niego doprowadzałem, a co najgorsze - sprawiałem, że płakał, czułem się podle. To straszne, że w nerwach człowiek najmocniej rani tych, których najbardziej kocha. Prace chłopaka mnie wyciszały - myślałem trzeźwo i docierało do mnie, jak wiele gniewnych, kąśliwych uwag wykorzystywałem podczas kłótni. Odkładałem na bok własne urazy i błagałem Naruto, aby mi wybaczył. Bez względu na to, kto zaczął sączyć jad, ja doprowadzałem do zgody. Przynajmniej tak mogłem wynagrodzić mu swoją złośliwość.
Teraz znów oglądam jego rysunki. Znam je na pamięć - zapłakane portrety, pokaleczoną dziewczynę zamkniętą w klatce dla ptaków, chłopaka podcinającego sobie żyły, za którego plecami tańczą demony, ludzkie czaszki otoczone wężami i krukami, dziewczynkę siedzącą samotnie na huśtawce, przerażonego chłopca chowającego się pod kołdrą przed potworem z szafy... A mimo to, przyglądanie się im wywołuje to samo odczucie, któremu uległem za pierwszym razem - nieprzyjemnego ucisku w żołądku. Ktoś inny, podziwiając rysunki powiedziałby, że są dziełem sztuki. Ja, patrząc na nie, nie czuję artystycznego uniesienia. Wiem, co się za nimi kryło. Doświadczam cząstki bólu blondyna.
Moje oczy się zaszkliły.
Cholera, szczęściarz ze mnie - trafiłem na wspaniałego chłopaka. Tylko czy... jestem go wart? Może zasługuje... na kogoś lepszego?
Z zadumy wyrwały mnie wibracje komórki, która za wszelką cenę próbowała się wydostać z kieszeni spodni. Wyciągnąłem telefon i z wielką radością odkryłem, że Itachi nareszcie wylazł z łóżka i odpisał na moją wiadomość. "Cały dzień siedzę w domu. Przyjeżdżaj, o której ci pasuje, braciszku. Szykuje się... poważna rozmowa,?", odczytałem. "Można tak powiedzieć. Mam problem. Niedługo do ciebie wpadnę.", odpisałem i błyskawicznie wysłałem odpowiedź.
Odłożyłem rysunki na miejsce, przykryłem je prześcieradłem i wyszedłem z pomieszczenia. Niestety, wizyta w składziku nie przyniosła niczego dobrego - zamiast pomóc, bardziej mnie zdołowała. Moje myśli przestały kręcić się wyłącznie wokół oświadczyn, a zaczęły również dotyczyć kwestii czy Naruto w ogóle jest zadowolony z naszego związku. Cholera, ja to umiem się pocieszyć i podnieść na duchu!
W posępnym nastroju, udałem się do kuchni. Blondyn niebawem powinien się obudzić. Ten dzień mieliśmy spędzić razem, nacieszyć się wzajemną obecnością, lecz... nie mogłem z nim przebywać, gdy tyle spraw chodziło mi po głowie. Byłbym mało rozmowny, pogrążony we własnych myślach... Jeszcze tylko tego brakowało, aby Naruto zaczął się mną martwić i - co najgorsze - obwiniał się o mój nastrój. Nie mogłem na to pozwolić. Musiałem jak najprędzej porozmawiać z Itachi'm, rozwiać wątpliwości, które mnie dręczyły. Wiedziałem, iż blondyn będzie rozczarowany, gdy dowie się, że jadę w odwiedziny do brata. Aby choć odrobinę go pocieszyć, postanowiłem przygotować mu śniadanie. Nie lubię i nie umiem gotować, ale nauczyłem się wykonywać ulubioną potrawę blondyna - naleśniki z czekoladą. Nieskromnie przyznaję, że smakują... naprawdę dobrze, a dodatkowej słodyczy dodaje im radość chłopaka, gdy od czasu do czasu je usmażę.
Po kilku minutach pomieszczenie wypełniło się zapachem gotowego dania oraz gorącej, malinowej herbaty, które ustawiłem na stole. Lekko się uśmiechnąłem. Miałem nadzieję, że to trochę rozweseli blondyna, ale równocześnie bałem się, iż jedzenie nie wpłynie na jego dzisiejszy humor. Ech... nie oszukujmy się - też byłbym smutny, gdyby mój partner oświadczył mi, że wybiera się na wycieczkę, gdy akurat miał się ze mną widzieć...
- Jestem beznadziejny - mruknąłem.
Gniewnym krokiem wyszedłem z kuchni. Chciałem wziąć płaszcz i natychmiast wyjść z domu, kiedy po przeciwległej stronie korytarza dostrzegłem sylwetkę Naruto. Gwałtownie się zatrzymałem.
Nagle złagodniałem. Przyglądałem się blondynowi - jego złotym kosmykom, pięknym, niebieskim oczom, zarumienionym policzkom i różowym ustom, szeroko rozchylonym w zdziwieniu. Musiał dostrzec moją kilkusekundową wściekłość, gdyż nie odważył się do mnie zbliżyć - tylko wpatrywał się we mnie z niezrozumieniem, nerwowo skubiąc palcami koszulkę od piżamy.
Speszyłem się. Nie chciałem go martwić, a niecelowo sprawiłem, że bał się do mnie podejść. Brawo! Należą mi się owacje na stojąco!
Westchnąłem głęboko, po czym posłałem chłopakowi najlepszy uśmiech, na jaki było mnie w tej chwili stać.
- Dzień dobry, kochanie - powiedziałem, zbliżając się do Naruto. Starałem się, by nie wyczuł w moim głosie niespokojnych pobrzękiwań.
Blondyn wysoko uniósł kąciki ust.
- Dzień dobry - odpowiedział.
Gdy stanąłem przed nim, oddalony o kilka centymetrów, twarz chłopaka niespodziewanie pobladła. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, co go przeraziło - mój dzisiejszy wygląd.
- Sasuke, dobrze się czujesz? - zapytał troskliwie, układając dłonie na moich policzkach i następnie sprawdzając moją temperaturę.
Kochałem jego czuły dotyk, jakim zawsze mnie obdarzał. Poczułem, że wszelkie negatywne emocje mnie opuszczają. Uspokoiłem się. Przestałem uciążliwie myśleć. Nie istniały dla mnie już wcześniejsze zmartwienia. Liczył się dla mnie tylko on. Tylko Naruto. Ten chłopak jest skuteczniejszy od każdego środka przeciwbólowego czy antydepresantu - wystarczy, że się zjawi, a ja już czuję się lepiej. O niebo lepiej.
- Tak - skłamałem. - W nocy miałem problemy z zaśnięciem.
W gruncie rzeczy, w ogóle nie spałem, ale stwierdziłem, że zostawię tę wiadomość dla siebie.
Delikatnie chwyciłem jego rękę i złożyłem pocałunek na dłoni. Blondyn cicho się zaśmiał, pozwalając, bym następnie otoczył go ramionami oraz wtulił w swoje ciało. Ułożył głowę na mojej piersi, otulając mnie w pasie, gdy tymczasem ja cmokałem go w czubek głowy. Było mi dobrze. Uśmiechałem się. Naruto też. Cudowne uczucie. Radość wypełniała mnie od palców stóp aż po krańce włosów. Nie chciałem go wypuszczać ze swoich objęć. Jak dla mnie, mogliśmy spędzić tak wieczność, rozkoszując się swoim dotykiem, wdychając w nozdrza zapachy naszych skór...
- Naruto - szepnąłem. - Kocham cię, wiesz?
- Wiem - odparł z głębokim przekonaniem. - Ja ciebie też.
Blondyn uniósł głowę, dzięki czemu nasze oczy się spotkały. Zagryzł wargę. Cholera, wiedział, że coś ze mną nie tak. Zresztą, przeczuwałem, iż się domyśli. Za dobrze mnie zna, by moje zachowanie uszło jego uwadze.
- Sasuke, widzę, że coś cię gryzie. Powiesz mi, o co chodzi?
Chciałbym, Naruto. Jednak... nie mogę.
- To nic takiego - odparłem. - Miałbyś coś przeciwko, gdybym na chwilę pojechał do Itachi'ego?
- Do Itachi'ego? - Przekręcił głowę w zaciekawieniu. - W jakim celu?
- No... chciałbym z nim porozmawiać.
Zmarszczył brwi. Zły znak!
- Zawsze spotykacie się wtedy, gdy chcecie porozmawiać o problemach. Który z was ma kłopoty?
Nie mogłem uciec od jego świdrującego spojrzenia. Głośno przełknąłem ślinę.
- Żaden - wydukałem. - To tylko taka... braterska pogadanka.
Nie uwierzył mi, ale najwidoczniej stwierdził, że nie ma sensu drążyć tematu - i tak mu nie odpowiem. Spuścił wzrok i się ode mnie odsunął. To zabolało. Choć nie zrobił tego gwałtownie, lecz subtelnie, poczułem się tak, jakby niewidzialna dłoń zaserwowała mi potężny cios w policzek.
- Jeśli nie chcesz mi o czymś mówić, nie musisz - poinformował. - Nie będę cię zmuszał. Ale mnie nie okłamuj, dobrze?
Skinąłem głową ze zrozumieniem.
- Obiecuję, że szybko wrócę - wymamrotałem. Czułem się podle. - Naruto, ja... wszystko ci wyjaśnię, kiedy przyjadę do domu. Przysięgam.
Blondyn chwycił moje dłonie, przyciskając je do swojego serca.
- Nie trzeba - odparł. - Nie chcę, byś dzielił się ze mną swoimi sprawami z przymusu. Rób to, jeśli uznasz, że tego chcesz. Tylko bądź ze mną szczery i nie udawaj, że wszystko jest w porządku, kiedy coś wyraźnie nie gra. - Zacisnął powieki. - Martwię się o ciebie.
- Nie ma powodu. Nic złego się nie dzieje.
Tym razem chłopak pokiwał głową. Widziałem, że nie ma ochoty na kontynuowanie rozmowy - atmosfera niebezpiecznie się zagęściła.
- Jedź do Itachi'ego - powiedział. - Nie będę cię dłużej zatrzymywał.
Lekko uniosłem kąciki ust. Próbowałem się uśmiechnąć, ale prędzej wyglądałem, jakby rozbolał mnie brzuch. Pochyliłem się w stronę blondyna. Nie odważyłem się złożyć pocałunku na jego ustach - miałem wrażenie, że chłopak nie ma na to ochoty, więc musnąłem wargami jego policzek. Naruto lekko się rozchmurzył.
- Przygotowałem ci śniadanie.
- Naleśniki? - zapytał z prawdziwym, szerokim uśmiechem.
Potwierdziłem cichym mruknięciem. Chłopak radośnie się roześmiał, lekko cmoknął mnie w czoło, podziękował i pognał do kuchni, gdy tymczasem ja ubrałem płaszcz i wyszedłem z mieszkania.
Stwierdziłem, że nie skorzystam z windy, lecz przejdę się schodami - musiałem się rozładować. Byłem wściekły, przygnębiony... Nie chciałem, by ta rozmowa tak się potoczyła. Zmartwiłem go. Chociaż później wydawał się szczęśliwy, tylko udawał.
Prędko znalazłem się na zewnątrz. Serce biło mi jak szalone, a oczy paliły łzy, które zgromadziły się pod powiekami. Miałem dość. Dość tego przeklętego dnia!
Puściłem się pędem wzdłuż chodnika. Moją twarz smagał lodowaty wiatr, a deszcz uderzał we włosy. Naciągnąłem kaptur, wsadziłem ręce do kieszeni i z typową miną dla Smigola z "Władcy pierścieni", udałem się w stronę stacji metra.
Właśnie przechodziłem przez ulicę pełną dziur, gdy z sąsiedniej uliczki wypadł samochód. Kierowca nawet nie zwolnił, kiedy się do mnie zbliżał. Z impetem przejechał kałużę, której cała zawartość - pod wpływem uderzenia - wylądowała na mnie. Byłem przemoczony. Cały w błocie, spływającym po mojej twarzy. Nie mogłem uwierzyć w swojego pecha.
Stanąłem na krawężniku. Ciągle powtarzałem pod nosem: "spokojnie, tylko nie krzycz". Jednak moja frustracja była tak duża, że przypominałem bombę zegarową, która właśnie wybucha.
- Nienawidzę tej pieprzonej soboty! - wykrzyczałem, starając się zetrzeć błoto z policzków.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam serdecznie, kochani :)
Na początku chciałabym Wam bardzo podziękować za Wasze wsparcie, jakim obdarzyliście mnie pod poprzednim postem. Na szczęście choroba już mnie opuściła. Pozostał po niej jedynie delikatny kaszel i nieznaczny katar, które również niedługo przejdą. Z całego serca dziękuję za życzenie mi zdrowia - poskutkowało :)
Dziś prezentuję Wam drugą część "Pechowej soboty". Szczerze mówiąc, nie jestem przekonana wobec tego wpisu. Niesamowicie przyjemnie mi się go pisało, ale większość notki powstała w towarzystwie gorączki i tony chusteczek, wśród których tonęłam ;D Z tego powodu nie jestem pewna, jak wypadła. Będę cierpliwie czekać na Wasze opinie. Mimo moich mieszanych uczuć wobec dzisiejszego wpisu, mam nadzieję, że Wam się spodobał, a jeśli nie to wierzę, że następny bardziej przypadnie do Waszych gustów ^^
W ciągu kilku najbliższych dni odwiedzę blogi, na jakich pojawiły się nowe posty i projekty, na które zostałam zaproszona oraz dodam na nich swoje komentarze.
Pozdrawiam cieplutko i do napisania w następnej publikacji - trzeciej części "Pechowej soboty" :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~