czwartek, 31 lipca 2014

One-shot Sasuke i Naruto


"Pechowa sobota" - część 2.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
          Przyznaję - nim spotkałem Naruto, nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia. Zawsze sądziłem, że aby kogoś szczerze pokochać, trzeba go dokładnie poznać. Poświęcić wiele czasu, by się siebie wzajemnie nauczyć, zbudować solidne zaufanie, na jakim oparłby się związek. Byłem przekonany, iż silne uczucie może powstać wyłącznie między osobami, które wiedzą o sobie wszystko - znają przeszłość swojego partnera, jego najbardziej skrywane sekrety, marzenia, lęki. Bez zastanowienia potrafią powiedzieć, co lubi, a czego nienawidzi. Taka relacja nie powstaje w mgnieniu oka - trzeba na nią miesięcy, lat. I wymaga ciężkiej pracy - ciągłego zaangażowania obydwu stron. Nie można na chwilę sobie odpuścić, przestać się starać, bo takie zachowanie grozi utratą bliskości drugiego człowieka. Umówmy się - każdemu robi się przykro, jeśli ktoś nagle przestaje o niego walczyć, bo się "znudził". 
           Mój pogląd na temat dojrzałej miłości uległ zmianie o sto osiemdziesiąt stopni, gdy natknąłem się na blondyna. Choć dawniej wierzyłem, że nie da się kogoś pokochać przy pierwszym spotkaniu, ja - racjonalista, starający się wszystko tłumaczyć rozumem - zakochałem się. Najpierw - w jego uśmiechu. Później, podczas rozmowy - w jego duszy i ciele. Nie potrzebowałem na to wielu tygodni - wystarczyło parę godzin, bym zupełnie stracił głowę dla chłopaka, którego całkowicie nie znałem. Niesamowite, prawda? Nie kierowała mną... "żądza łóżkowych igraszek". Oczywiście, podobał mi się, ale nie chciałem się Z NIM kochać. Chciałem kochać JEGO. I pokochałem. Cholernie mocno. Tak, że nie wyobrażam sobie siebie bez niego. 
          Zupełnie mnie zmienił. Dawniej byłem... interesowny - zawsze oczekiwałem od ludzi zapłaty. Bez względu, co dla nich robiłem, musieli mi to wynagrodzić. Prawie nikogo nie szanowałem, ani nie miałem w sobie za grosz empatii. Ba, zawodu lekarza nie wybrałem dlatego, iż chciałem leczyć, ale dlatego, że przynosił duże dochody... Rzadko kiedy zdarzało mi się być miłym, ale znacznie częściej wykazywałem się gargantuicznymi rozmiarami swojej znieczulicy. Dziwię się, jak ludzie kiedyś ze mną wytrzymywali, choć o wiele więcej razy przeze mnie płakali niż się śmiali. Wykorzystywałem, później porzucałem. Najważniejsze było dla mnie czerpanie własnych korzyści. Nie przywiązywałem uwagi do tego, co czuli inni. Może było to spowodowane tym, że rodzice nigdy mi nie pokazali, jak być dobrym człowiekiem. Ważniejsza była praca i "pięcie się po szczeblach kariery". Innymi słowy - gonienie za pieniądzem. Rodzina zeszła na dalszy plan. Brat starał się przekazywać mi najwyższe, życiowe wartości. Dopóki byłem dzieckiem, słuchałem go i próbowałem postępować według jego wskazówek. Niestety, kiedy wkroczyłem w etap dojrzewania, przestałem być... kompetentnym uczniem. Nie słuchałem już, co Itachi miał mi do powiedzenia. Szanowałem go - jemu, jak nikomu innemu należał się mój respekt, ale... wolałem kierować się własnymi zasadami. Nastoletni buntownik, psia mać... Zacząłem dostrzegać, że nasza rodzina... nie była szczęśliwa. Obwiniałem o to matkę i ojca. Przepełniał mnie żal, rozczarowanie. Zamknąłem się w sobie i ukrywałem, co naprawdę czułem pod maską wyrachowanego cwaniaka. Choć kochałem Itachi'ego i lubiłem kilka innych osób, nieświadomie ich raniłem. Innymi całkiem trzeźwo pomiatałem.   
          Tak, byłem zimnym draniem. A Naruto mnie poruszył. Nauczył używać serca, nie mózgu. Dzięki niemu bardziej doceniłem mojego brata i to, jak wiele dla mnie robił. Zacząłem być altruistyczny i nauczyłem się cieszyć z drobnych rzeczy. Zrozumiałem, że bycie chirurgiem to powołanie, a nie pusty sposób na zarabianie pieniędzy. Jakby na to nie patrzeć... stałem się lepszym człowiekiem. Miłość, którą otrzymałem od blondyna, mnie uszlachetniła. Teraz wstydzę się tego, jaki niegdyś byłem i każdego dnia dziękuję w skrytości ducha, że obdarzył mnie tym magicznym uśmiechem w kawiarni. Gdyby nie on, dzisiaj byłbym sam. Ludzie, by mnie opuścili, bo nie mogliby mnie zdzierżyć. A tak mam partnera, brata i przyjaciół. To zasługa Naruto.
           Uśmiechnąłem się. 
          Lekko zamrugałem oczami, kiedy odczułem, że w ich kącikach  zgromadziły się łzy. Cholera, przed spotkaniem blondyna nigdy nie pomyślałbym, iż takie przemyślenia mogą mnie wzruszyć. Wcześniej nic mnie nie rozczulało. Byłem jak góra lodowa, na którą wpadł "Titanic" - całkowicie oziębły. Mimika mojej twarzy zmieniała się jedynie w zakresie od obojętności, przez złość do furii.
          Fakt, trochę zmiękłem, ale nie ukrywam - bardzo mi się to podoba. Prawdziwą siłą przestała być dla mnie umiejętność zakładania fałszywej maski, a posiadanie odwagi, by pokazywać to, co naprawdę czuję. I nie obchodzi mnie, że płacz w publicznym przekonaniu jest czymś "nie męskim". Lubię się czasem rozkleić. To pomaga.
          Skrzywiłem się, dopijając resztkę "mrożonej" kawy.
          - Paskudna - mruknąłem, gdy przełknąłem ostatni łyk napoju. 
         Otarłem wilgotne powieki rękawem swetra. Utkwiłem wzrok w kubku, który obracałem w dłoniach. Przyglądałem się jego kolorowym, różnorakim wzorom. Choć był to najmniejszy prezent urodzinowy, jaki otrzymałem, miał dla mnie największą wartość, bo Naruto sam go wykonał. Często tłukę naczynia - jestem niezdarą, kataklizmem na dwóch nogach. A mimo to, szczególnie na niego uważam. Obchodzę się z nim ostrożnie. Nawet mam dla niego w szafce specjalne miejsce, gdzie nie styka się z innymi elementami zastawy stołowej, które mogłyby go porysować. Ktoś może powiedzieć, że "to tylko kubek", ale trzymając go mam wrażenie, jakby w moich dłoniach nie tkwiło naczynie, a serce chłopaka, który je wykonał. 
          To dziwne. Każdy przedmiot, miejsce, na które spojrzę, kojarzy mi się z blondynem. Wszędzie o nim myślę - w pracy, w metrze, pod prysznicem... Mimo że jesteśmy ze sobą już cztery lata i zdołaliśmy poznać się na wylot, on dalej mnie zaskakuje. Spoglądając na Naruto czuję to samo, co ogarnęło mnie wtedy, gdy pierwszy raz go zobaczyłem. Nie przepadam za dotykiem innych ludzi, a uwielbiam, kiedy jego ręce mnie oplatają. Mógłbym ciągle się z nim przytulać i wiem, że bym się tym nie znudził. Cholera, jestem szczęśliwy, że go mam. Chcę z nim spędzić resztę życia. Jestem tego pewny. To musi coś znaczyć, prawda?
          Powinienem poprosić go o rękę. Jednak... co będzie, jeśli on nie jest na to gotowy? Tak, wiem, iż papierek zawarcia związku partnerskiego niczego nie zmienia - możemy się kochać bez niego, ale... wtedy nie byłbym już tylko chłopakiem Naruto, a jego mężem. To zmienia postać rzeczy. Nasz związek zostałby przypieczętowany, a ja mógłbym mu pokazać, jak wiele dla mnie znaczy. Oczywiście, mówię mu, że go kocham, ale... to tylko słowa. Liczą się jeszcze czyny. Wydaje mi się, iż po tylu latach życia z dnia na dzień, chłopak chciałby trochę stabilizacji. Mógłbym mu ją zapewnić. Jednakże... co z nami będzie, jeśli się mylę? Może Naruto jest szczęśliwy w takim związku i nie potrzebuje wprowadzenia go na najwyższy poziom? A oświadczyny? Jak powinny wyglądać? Przy romantycznej kolacji? To takie oklepane. Spacer? Zbyt banalne. Z pierścionkiem? A może bez? Nie mam pojęcia, jak powinienem poprosić chłopaka o rękę.
          - Dlaczego życie musi być tak skomplikowane? - jęknąłem, chowając twarz w dłoniach. - Nikt nie mówił, że będzie łatwo - dodałem zgryźliwie, serwując sobie mentalnego kopniaka. 
          Potrzebowałem porady, rozmowy, podczas której podzieliłbym się z kimś swoimi obawami i dowiedziałbym się, co drugi człowiek o nich sądzi. Oczywiście, decyzję o oświadczynach muszę podjąć sam - nikt nie zrobi tego za mnie. Ale ktoś mógłby pomóc mi posegregować myśli. Może wtedy byłoby łatwiej? Najczęściej, gdy coś mnie gryzło, spowiadałem się Naruto. Mogłem na niego liczyć - zawsze mnie uważnie słuchał, nie przerywał. Wspierał, a nawet jeżeli sam na własne życzenie wplątałem się w kłopoty, pomagał. Nigdy się nie izolował, kiedy coś mnie męczyło. Jednak, do cholery, nie mogę mu się wyżalać na temat naszych zaręczyn! Muszę się zwrócić do innej osoby.
           W tym celu wyciągnąłem z kieszeni telefon i odblokowawszy ekran, wystukałem krótką wiadomość - "Itachi, jesteś dzisiaj w domu?", po czym przesłałem ją pod numer mojego brata. Wolałem nie dzwonić - pewnie jeszcze śpi. Znając go, to po wczorajszym koncercie, na którym grał ze swoim zespołem, ostro się zabawił. Takie uroki bycia gitarzystą i występowania w klubach - każdy wieczór kończy się imprezą z dużą ilością alkoholu. A że mój brat nie potrafi odmawiać kolegom z kapeli - zawsze z nimi popija. Problem w tym, iż ma słabą głowę - odpada pierwszy i kac najbardziej go męczy. Nie wybaczyłby mi, gdybym o świcie wyrwał go z łóżka. Lepiej, jeśli dam mu pospać - przynajmniej nie zechce mnie później zamordować.
          Liczyłem się z faktem, że na odpowiedź Itachi'ego będę musiał dłużej poczekać. Mój brat miał irytujący nawyk odpisywania z kilkugodzinnym opóźnieniem. Niestety, dopiero dochodziła 07:00, a już stawałem się niecierpliwy. Musiałem czymś zając ręce - nie potrafiłem dłużej wysiedzieć w jednym miejscu. Byłem coraz bardziej nerwowy. Aż mnie nosiło.
          Wstałem od stołu. Pomyłem naczynia, zalegające w zlewie po zeszłej kolacji, po czym je powycierałem i powkładałem do odpowiednich szafek. Pościerałem kurze, a nawet podlałem kwiatki, stojące na parapecie. Było to o tyle niespotykane, ponieważ nie cierpię sprzątać. Jestem bałaganiarzem, który ma uczulenie na posługiwanie się odkurzaczem. Ku mojemu nieszczęściu - Naruto to czyścioch. Uwielbia ład i porządek. Potrafi wywołać kłótnie, gdy zostawię gdzieś jeden brudny talerz. Często przymusza mnie do wykonywania domowych zajęć, co wcale nie jest łatwą sprawą - trudno mnie do tego zagonić. A tym razem sam, z własnej woli, uprzątnąłem całą kuchnię.
          - Dzieje się ze mną coś złego - skwitowałem, opierając się plecami o blat i podziwiając swoje dzieło. - Bardzo złego.
          Kręciłem się po pomieszczeniu, zastanawiając się, za co powinienem się teraz zabrać. Pooglądać telewizję? Nie - mógłbym obudzić blondyna, a dodatkowo nie zdołałbym się skupić na programie - i tak bym rozmyślał o własnych sprawach. Postanowiłem, że odwiedzę miejsce, do którego zwykle chodzę, by móc poważnie zastanowić się nad relacjami, jakie łączą mnie z Naruto. Może po tej drobnej wycieczce będę już znał odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, a spotkanie z Itachi'm stanie się pogawędką o pierdołach dnia codziennego? Kto wie, kto wie...
          Wyszedłem z kuchni. Przeszedłem przez korytarz i dotarłem do wąskich, ciemnobrązowych drzwi, ukrytych w ścianie salonu. Przez chwilę zastanawiałem się czy powinienem je otwierać. Każda wizyta w pokoju, który się za nimi krył, mocno wgryzała się w moją psychikę. Naprawdę, umiała grać na emocjach i jeszcze po kilku godzinach potrafiłem czuć się wewnętrznie roztrojony. Wywoływała szok. Zawsze taki sam. A dzisiaj szczególnie potrzebowałem silnego bodźca.
          Głęboko odetchnąłem i cicho nacisnąłem klamkę, po czym wślizgnąłem się do środka. Natychmiast zapaliłem światło, gdyż niewielkie okno nie było w stanie całkowicie rozproszyć ciemności. 
           W zamyśleniu architektów, pomieszczenie to miało być pewnie pokojem dziecięcym - małe rozmiary, niedaleko od głównej sypialni. Przerobiłem je z Naruto na... składzik. Nie spodziewaliśmy się potomka, a że nie mieliśmy ani piwnicy, ani strychu, stwierdziliśmy, iż najlepiej będzie tutaj poukładać rupiecie, które nigdzie indziej się nie mieszczą. W taki sposób, gdy żarówka zapłonęła ciepłym, żółtawym blaskiem, moim oczom ukazały się stosy, rzędy i góry naszych wspólnych rzeczy. Jedne - skrupulatnie poukładane. Drugie - walające się po podłodze i niedbale rzucone na drewniane półki. Tak, od razu widać, co składałem ja, a co Naruto... Nasze rowery, narzędzia, które używaliśmy podczas remontu, ubrania, jakich już nie nosimy, ale ciągle zapominamy się ich pozbyć, środki czystości, stare książki... Było tam wszystko, lecz mnie najbardziej interesowało to, co zalegało w kącie pokoju.
          Ostrożnie, uważając, aby niczego nie poprzewracać, skierowałem się w róg pomieszczenia. Oczywiście, po drodze musiałem uderzyć się w kolano, brzuch i głowę... Jakżeby mogło być inaczej? Gdybym codziennie nie zrobił sobie krzywdy przestałbym być Sasuke Uchihą...
          Obolały, usadowiłem się wygodnie na podłodze przed kolejną stertą rzeczy, ukrytych pod nieużywanym, porozdzieranym prześcieradłem. Zrzuciłem prowizoryczną płachtę i przegryzłem wargę, ponownie widząc stare rysunki Naruto - większe i mniejsze, wszystkie wykonane ołówkami. 
          Kiedy zamieszkaliśmy razem, blondyn nalegał, abyśmy je wyrzucili. Zostały przez niego wykonane zanim się poznaliśmy. Powstawały, gdy najmocniej cierpiał - w domu dziecka, w swoim wynajmowanym pokoju, znosząc krzywdę, jaką przynosiła mu samotność. Chłopak chciał się ich pozbyć - jedynie budziły bolesne wspomnienia. A on chciał zapomnieć - wymazać z pamięci wszystko, co działo się przed naszym spotkaniem. Nie byłem tym zdziwiony. Rozumiałem go i szanowałem tę decyzję, ale poprosiłem, by zostawił rysunki w składziku, schował je tak, żeby nie musiał na nie patrzeć. Naruto nie potrafił zrozumieć, dlaczego zależało mi, aby zostały, jednak zgodził się - zebrał wszystkie prace i ułożył je w pomieszczeniu. Nigdy więcej na nie nie spoglądał ani ich nie dotykał. Nawet się do nich nie zbliżał. 
           W jakim celu zaproponowałem mu zachowanie rysunków? Nie z pobudek artystycznych. Były piękne i szalenie mi się podobały, a że przemawiał przez nie mrok jeszcze bardziej przypadały do mojego "demonicznego" gustu. Ale nie chodziło tu o ich wygląd. Te prace miały mi przypominać, przez co przeszedł Naruto, ile cierpiał i jak wiele łez nad nimi wylewał. W przeciwieństwie do chłopaka, ja chciałem pamiętać o jego przeszłości. Dzięki temu mogłem lepiej chronić go w przyszłości.
          Za każdym razem, gdy zdarzyło nam się posprzeczać, przychodziłem do składziku i oglądałem rysunki. Wtedy opuszczała mnie wszelka duma, niepozwalająca jako pierwszemu wyciągnąć ręki i wypowiedzieć magicznego słowa "przepraszam". Budziły się moje wyrzuty sumienia i stawałem się sobą rozczarowany. Smutek blondyna był dla mnie największą życiową porażką. Kiedy go do niego doprowadzałem, a co najgorsze - sprawiałem, że płakał, czułem się podle. To straszne, że w nerwach człowiek najmocniej rani tych, których najbardziej kocha. Prace chłopaka mnie wyciszały - myślałem trzeźwo i docierało do mnie, jak wiele gniewnych, kąśliwych uwag wykorzystywałem podczas kłótni. Odkładałem na bok własne urazy i błagałem Naruto, aby mi wybaczył. Bez względu na to, kto zaczął sączyć jad, ja doprowadzałem do zgody. Przynajmniej tak mogłem wynagrodzić mu swoją złośliwość.
           Teraz znów oglądam jego rysunki. Znam je na pamięć - zapłakane portrety, pokaleczoną dziewczynę zamkniętą w klatce dla ptaków, chłopaka podcinającego sobie żyły, za którego plecami tańczą demony, ludzkie czaszki otoczone wężami i krukami, dziewczynkę siedzącą samotnie na huśtawce, przerażonego chłopca chowającego się pod kołdrą przed potworem z szafy... A mimo to, przyglądanie się im wywołuje to samo odczucie, któremu uległem za pierwszym razem - nieprzyjemnego ucisku w żołądku. Ktoś inny, podziwiając rysunki powiedziałby, że są dziełem sztuki. Ja, patrząc na nie, nie czuję artystycznego uniesienia. Wiem, co się za nimi kryło. Doświadczam cząstki bólu blondyna.
           Moje oczy się zaszkliły. 
          Cholera, szczęściarz ze mnie - trafiłem na wspaniałego chłopaka. Tylko czy... jestem go wart? Może zasługuje... na kogoś lepszego?
          Z zadumy wyrwały mnie wibracje komórki, która za wszelką cenę próbowała się wydostać z kieszeni spodni. Wyciągnąłem telefon i z wielką radością odkryłem, że Itachi nareszcie wylazł z łóżka i odpisał na moją wiadomość. "Cały dzień siedzę w domu. Przyjeżdżaj, o której ci pasuje, braciszku. Szykuje się... poważna rozmowa,?", odczytałem. "Można tak powiedzieć. Mam problem. Niedługo do ciebie wpadnę.", odpisałem i błyskawicznie wysłałem odpowiedź.
            Odłożyłem rysunki na miejsce, przykryłem je prześcieradłem i wyszedłem z pomieszczenia. Niestety, wizyta w składziku nie przyniosła niczego dobrego - zamiast pomóc, bardziej mnie zdołowała. Moje myśli przestały kręcić się wyłącznie wokół oświadczyn,  a zaczęły również dotyczyć kwestii czy Naruto w ogóle jest zadowolony z naszego związku. Cholera, ja to umiem się pocieszyć i podnieść na duchu!
          W posępnym nastroju, udałem się do kuchni. Blondyn niebawem powinien się obudzić. Ten dzień mieliśmy spędzić razem, nacieszyć się wzajemną obecnością, lecz... nie mogłem z nim przebywać, gdy tyle spraw chodziło mi po głowie. Byłbym mało rozmowny, pogrążony we własnych myślach... Jeszcze tylko tego brakowało, aby Naruto zaczął się mną martwić i - co najgorsze - obwiniał się o mój nastrój. Nie mogłem na to pozwolić. Musiałem jak najprędzej porozmawiać z Itachi'm, rozwiać wątpliwości, które mnie dręczyły. Wiedziałem, iż blondyn będzie rozczarowany, gdy dowie się, że jadę w odwiedziny do brata. Aby choć odrobinę go pocieszyć, postanowiłem przygotować mu śniadanie. Nie lubię i nie umiem gotować, ale nauczyłem się wykonywać ulubioną potrawę blondyna - naleśniki z czekoladą. Nieskromnie przyznaję, że smakują... naprawdę dobrze, a dodatkowej słodyczy dodaje im radość chłopaka, gdy od czasu do czasu je usmażę. 
          Po kilku minutach pomieszczenie wypełniło się zapachem gotowego dania oraz gorącej, malinowej herbaty, które ustawiłem na stole. Lekko się uśmiechnąłem. Miałem nadzieję, że to trochę rozweseli blondyna, ale równocześnie bałem się, iż jedzenie nie wpłynie na jego dzisiejszy humor. Ech... nie oszukujmy się - też byłbym smutny, gdyby mój partner oświadczył mi, że wybiera się na wycieczkę, gdy akurat miał się ze mną widzieć...
          - Jestem beznadziejny - mruknąłem.
         Gniewnym krokiem wyszedłem z kuchni. Chciałem wziąć płaszcz i natychmiast wyjść z domu, kiedy po przeciwległej stronie korytarza dostrzegłem sylwetkę Naruto. Gwałtownie się zatrzymałem.
          Nagle złagodniałem. Przyglądałem się blondynowi - jego złotym kosmykom, pięknym, niebieskim oczom, zarumienionym policzkom i różowym ustom, szeroko rozchylonym w zdziwieniu. Musiał dostrzec moją kilkusekundową wściekłość, gdyż nie odważył się do mnie zbliżyć - tylko wpatrywał się we mnie z niezrozumieniem, nerwowo skubiąc palcami koszulkę od piżamy. 
          Speszyłem się. Nie chciałem go martwić, a niecelowo sprawiłem, że bał się do mnie podejść. Brawo! Należą mi się owacje na stojąco!
          Westchnąłem głęboko, po czym posłałem chłopakowi najlepszy uśmiech, na jaki było mnie w tej chwili stać. 
          - Dzień dobry, kochanie - powiedziałem, zbliżając się do Naruto. Starałem się, by nie wyczuł w moim głosie niespokojnych pobrzękiwań. 
          Blondyn wysoko uniósł kąciki ust.
          - Dzień dobry - odpowiedział. 
          Gdy stanąłem przed nim, oddalony o kilka centymetrów, twarz chłopaka niespodziewanie pobladła. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, co go przeraziło - mój dzisiejszy wygląd.
          - Sasuke, dobrze się czujesz? - zapytał troskliwie, układając dłonie na moich policzkach i następnie sprawdzając moją temperaturę. 
          Kochałem jego czuły dotyk, jakim zawsze mnie obdarzał. Poczułem, że wszelkie negatywne emocje mnie opuszczają. Uspokoiłem się. Przestałem uciążliwie myśleć. Nie istniały dla mnie już wcześniejsze zmartwienia. Liczył się dla mnie tylko on. Tylko Naruto. Ten chłopak jest skuteczniejszy od każdego środka przeciwbólowego czy antydepresantu - wystarczy, że się zjawi, a ja już czuję się lepiej. O niebo lepiej.
          - Tak - skłamałem. - W nocy miałem problemy z zaśnięciem.
          W gruncie rzeczy, w ogóle nie spałem, ale stwierdziłem, że zostawię tę wiadomość dla siebie.
          Delikatnie chwyciłem jego rękę i złożyłem pocałunek na dłoni. Blondyn cicho się zaśmiał, pozwalając, bym następnie otoczył go ramionami oraz wtulił w swoje ciało. Ułożył głowę na mojej piersi, otulając mnie w pasie, gdy tymczasem ja cmokałem go w czubek głowy. Było mi dobrze. Uśmiechałem się. Naruto też. Cudowne uczucie. Radość wypełniała mnie od palców stóp aż po krańce włosów. Nie chciałem go wypuszczać ze swoich objęć. Jak dla mnie, mogliśmy spędzić tak wieczność, rozkoszując się swoim dotykiem, wdychając w nozdrza zapachy naszych skór...
          - Naruto - szepnąłem. - Kocham cię, wiesz?
          - Wiem - odparł z głębokim przekonaniem. - Ja ciebie też.
          Blondyn uniósł głowę, dzięki czemu nasze oczy się spotkały. Zagryzł wargę. Cholera, wiedział, że coś ze mną nie tak. Zresztą, przeczuwałem, iż się domyśli. Za dobrze mnie zna, by moje zachowanie uszło jego uwadze.
          - Sasuke, widzę, że coś cię gryzie. Powiesz mi, o co chodzi?
            Chciałbym, Naruto. Jednak... nie mogę.
          - To nic takiego - odparłem. - Miałbyś coś przeciwko, gdybym na chwilę pojechał do Itachi'ego?
          - Do Itachi'ego? - Przekręcił głowę w zaciekawieniu. - W jakim celu?
          - No... chciałbym z nim porozmawiać.
          Zmarszczył brwi. Zły znak!
          - Zawsze spotykacie się wtedy, gdy chcecie porozmawiać o problemach. Który z was ma kłopoty?
          Nie mogłem uciec od jego świdrującego spojrzenia. Głośno przełknąłem ślinę.
          - Żaden - wydukałem. - To tylko taka... braterska pogadanka.
          Nie uwierzył mi, ale najwidoczniej stwierdził, że nie ma sensu drążyć tematu - i tak mu nie odpowiem. Spuścił wzrok i się ode mnie odsunął. To zabolało. Choć nie zrobił tego gwałtownie, lecz subtelnie, poczułem się tak, jakby niewidzialna dłoń zaserwowała mi potężny cios w policzek. 
          - Jeśli nie chcesz mi o czymś mówić, nie musisz - poinformował. - Nie będę cię zmuszał. Ale mnie nie okłamuj, dobrze?
           Skinąłem głową ze zrozumieniem.
          - Obiecuję, że szybko wrócę - wymamrotałem. Czułem się podle. - Naruto, ja... wszystko ci wyjaśnię, kiedy przyjadę do domu. Przysięgam.
           Blondyn chwycił moje dłonie, przyciskając je do swojego serca.
          - Nie trzeba - odparł. - Nie chcę, byś dzielił się ze mną swoimi sprawami z przymusu. Rób to, jeśli uznasz, że tego chcesz. Tylko bądź ze mną szczery i nie udawaj, że wszystko jest w porządku, kiedy coś wyraźnie nie gra. - Zacisnął powieki. - Martwię się o ciebie.
          - Nie ma powodu. Nic złego się nie dzieje.
          Tym razem chłopak pokiwał głową. Widziałem, że nie ma ochoty na kontynuowanie rozmowy - atmosfera niebezpiecznie się zagęściła.
          - Jedź do Itachi'ego - powiedział. - Nie będę cię dłużej zatrzymywał. 
           Lekko uniosłem kąciki ust. Próbowałem się uśmiechnąć, ale prędzej wyglądałem, jakby rozbolał mnie brzuch. Pochyliłem się w stronę blondyna. Nie odważyłem się złożyć pocałunku na jego ustach - miałem wrażenie, że chłopak nie ma na to ochoty, więc musnąłem wargami jego policzek. Naruto lekko się rozchmurzył.
          - Przygotowałem ci śniadanie.
          - Naleśniki? - zapytał z prawdziwym, szerokim uśmiechem.
         Potwierdziłem cichym mruknięciem. Chłopak radośnie się roześmiał, lekko cmoknął mnie w czoło, podziękował i pognał do kuchni, gdy tymczasem ja ubrałem płaszcz i wyszedłem z mieszkania.
         Stwierdziłem, że nie skorzystam z windy, lecz przejdę się schodami - musiałem się rozładować. Byłem wściekły, przygnębiony... Nie chciałem, by ta rozmowa tak się potoczyła. Zmartwiłem go. Chociaż później wydawał się szczęśliwy, tylko udawał. 
          Prędko znalazłem się na zewnątrz. Serce biło mi jak szalone, a oczy paliły łzy, które zgromadziły się pod powiekami. Miałem dość. Dość tego przeklętego dnia!
          Puściłem się pędem wzdłuż chodnika. Moją twarz smagał lodowaty wiatr, a deszcz uderzał we włosy. Naciągnąłem kaptur, wsadziłem ręce do kieszeni i z typową miną dla Smigola z "Władcy pierścieni", udałem się w stronę stacji metra.
          Właśnie przechodziłem przez ulicę pełną dziur, gdy z sąsiedniej uliczki wypadł samochód. Kierowca nawet nie zwolnił, kiedy się do mnie zbliżał. Z impetem przejechał kałużę, której cała zawartość - pod wpływem uderzenia - wylądowała na mnie. Byłem przemoczony. Cały w błocie, spływającym po mojej twarzy. Nie mogłem uwierzyć w swojego pecha.
          Stanąłem na krawężniku. Ciągle powtarzałem pod nosem: "spokojnie, tylko nie krzycz". Jednak moja frustracja była tak duża, że przypominałem bombę zegarową, która właśnie wybucha.
          - Nienawidzę tej pieprzonej soboty! - wykrzyczałem, starając się zetrzeć błoto z policzków.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam serdecznie, kochani :)

Na początku chciałabym Wam bardzo podziękować za Wasze wsparcie, jakim obdarzyliście mnie pod poprzednim postem.  Na szczęście choroba już mnie opuściła. Pozostał po niej jedynie delikatny kaszel i nieznaczny katar, które również niedługo przejdą. Z całego serca dziękuję za życzenie mi zdrowia - poskutkowało :)

Dziś prezentuję Wam drugą część "Pechowej soboty". Szczerze mówiąc, nie jestem przekonana wobec tego wpisu. Niesamowicie przyjemnie mi się go pisało, ale większość notki powstała w towarzystwie gorączki i tony chusteczek, wśród których tonęłam ;D Z tego powodu nie jestem pewna, jak wypadła. Będę cierpliwie czekać na Wasze opinie. Mimo moich mieszanych uczuć wobec dzisiejszego wpisu, mam nadzieję, że Wam się spodobał, a jeśli nie to wierzę, że następny bardziej przypadnie do Waszych gustów ^^

W ciągu kilku najbliższych dni odwiedzę blogi, na jakich pojawiły się nowe posty i projekty, na które zostałam zaproszona oraz dodam na nich swoje komentarze.

Pozdrawiam cieplutko i do napisania w następnej publikacji - trzeciej części "Pechowej soboty" :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~

sobota, 26 lipca 2014

Podziękowania i informacja


~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witam serdecznie, kochani :)

Na początku, chciałabym Wam z całego serca podziękować. Za Wasze wsparcie, jakie otrzymałam po powrocie z urlopu. Za żywe zainteresowanie poprzednim postem -"Pechową sobotą", moim pierwszym opowiadaniem po kilkumiesięcznej przerwie od pisania. Dziekuję za wszystkie komentarze i odwiedziny, którymi obdarzyliście mnie i mój projekt. Naprawdę, nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, potrafiących wyrazić moją wdzięczność. Jestem niesamowicie szczęśliwa, że mam tak wspaniałych czytelników, jakimi jesteście Wy. Cieszę się, iż mimo mojej długiej nieobecności, dalej mi towarzyszycie i niewiarygodnie podnosicie mnie na duchu. Przywróciliście mi wiarę we własne siły i skutecznie zmotywowaliście mnie do dalszej pracy. Dziękuję za Waszą obecność i za tak ciepłe powitanie w blogosferze. 

Kochani, druga część "Pechowej soboty" miała pojawić się na blogu w tym tygodniu. Niestety, jej publikacja troszeczkę przesunie się w czasie. Rozłożyło mnie przeziębienie. Rzadko poważnie choruję, ale, jeśli już coś mnie złapie to trzyma i nie chce wypuścić. Od kilku dni leżę w łóżku i się kuruję. Rozpoczęłam pisanie notki, ale mam zaledwie dwa akapity - ciężko mi się na tym skupić, a chciałabym, by wpis był dopracowany - abyście podczas czytania czerpali z niego przyjemność. Z tego powodu one-shot zostanie dodany pod koniec przyszłego tygodnia, a maksymalnie - na początku następnego. Gdy tylko się wyleczę, ponownie przysiądę do "Pechowej soboty". Już czuję się lepiej, więc myślę, że niedługo po chorobie nie będzie śladu. Mam nadzieję, że się nie gniewacie i chwilkę na mnie poczekacie ^^

Kochani, mam dla Was także dobrą wiadomość. Zauważyłam, że przyjęliście "Pechową sobotę" z dużym entuzjazmem. Mnie bardzo przyjemnie pisało się to opowiadanie i zdecydowałam, że nie zostanie ograniczone do dwóch części - wydłużę je o parę notek. Prawdopodobnie zajmie trzy lub cztery publikacje :)

Wszystkie blogi, które czytam i na jakie zostałam zaproszona, odwiedzę, kiedy całkowicie wyzdrowieję oraz dodam moje komentarze.

Również chciałabym powitać nowych obserwatorów. Bardzo się cieszę, że dołączyliście się do mojego projektu. Życzę Wam miłej zabawy przy opowiadaniach, zamieszczonych na blogu :)

Przepraszam, iż dzisiejszy wpis wyszedł tak... chaotycznie, jednak gorączka troszeczkę daje mi się we znaki. Lecę zdrowieć, a Wam tymczasem życzę udanych wakacji - korzystajcie z pięknej pogody i spędźcie ten czas najlepiej, jak to tylko możliwe. Wcześniej nie miałam okazji złożyć Wam życzeń. Bawcie się dobrze ^^

Pozdrawiam serdecznie i do napisania w następnej notce :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~

środa, 16 lipca 2014

One-shot Sasuke i Naruto


"Pechowa sobota" - część 1.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
          Powolnym krokiem, szurając po podłodze włochatymi kapciami, skierowałem się w stronę kuchni. Choć zdążyłem już wziąć odprężający, poranny prysznic, a także naciągnąć na wilgotne ciało świeże ubrania, dalej czułem się zaspany - na zmianę potężnie ziewałem i przecierałem dłońmi podpuchnięte oczy. Naprawdę, uwielbiam, gdy mam jeden dzień wolny od pracy - nadarza się okazja, by porządnie się wyspać, dłużej wylegiwać się w łóżku i obudzić się przed południem, wyczuwając w powietrzu woń jajecznicy smażonej przez partnera posiadającego niebywały talent kulinarny. Wczoraj, kładąc się spać po wycieńczającym dyżurze w szpitalu, byłem przekonany, że właśnie w taki sposób będzie wyglądać moje wspaniałe, wręcz idealne rozpoczęcie soboty. Niestety, coś poszło cholernie nie tak! Zamiast odpoczynku otrzymałem... drażniącą bezsenność. Nie rozumiem - dlaczego najwięcej wspomnień, rozmyśleń, wątpliwości dopada nas właśnie wtedy, kiedy słońce zamienia się miejscem z księżycem? Hm... może noc wcale nie jest przeznaczona do spania? Może to czas, który spędzamy sam na sam z własnymi myślami? Snujemy scenariusze na przyszłość, które pewnie nigdy się nie spełnią i wypominamy sobie wydarzenia z przeszłości, na jakie już nie mamy wpływu? Brzmi sensownie. W gruncie rzeczy, nie mam nic przeciwko temu - od czasu do czasu przyjemnie jest wsłuchać się w siebie, w swoje uczucia, na chwilę odcinając się od rzeczywistości. Jednak dlaczego taki stan dopada mnie akurat wtedy, gdy moim jedynym marzeniem jest smacznie chrapać?! Złośliwość losu, psia mać. 
          Chociaż... może jest w tym cząstka mojej winy - od kilku dni coś mnie dręczy. Ta sprawa... bezustannie zaprząta mi głowę, a im dłużej ją rozpatruję tym bardziej nie wiem, jak powinienem postąpić. Zawsze myślałem, że zdecydowany ze mnie człowiek, który wie, czego chce. Ale, gdy trzeba wziąć pod lupę sprawy sercowe, gubię się - zupełnie jak małe dziecko w ogromnym supermarkecie.
           Mimo okropności tej nocy muszę przyznać, iż miała jeden znaczący plus - przez wiele godzin mogłem bez krępacji przyglądać się blondynowi. Naruto leżał obok mnie, pogrążony we śnie. Jego złote włosy były rozrzucone na poduszce, policzki zarumienione, a usta wygięte w delikatnym uśmiechu. Blask księżyca, wpadający do sypialni przez rozchylone zasłony, oświetlał jego twarz. Tak, wyglądał pięknie, a otaczająca go poświata dodawała mu niezwykłego uroku. Kochałem na niego patrzeć. Starałem się nie wlepiać oczu w chłopaka na każdym kroku - sam dziwnie się czuję, gdy ludzie lustrują mnie spojrzeniami od góry do dołu. Nie chciałem go krępować, dlatego w nocy mogłem wyjątkowo wykorzystać okazję i do woli napawać się jego widokiem. 
          Koniec końców, wstałem wcześniej niż zamierzałem - dochodzi 06:00, a ja - chirurg z jednym dniem wolnym od pracy - jestem już na nogach. Bomba. Gdyby tego było mało, zamiast pysznej jajecznicy muszę zadowolić się moim nieudolnym śniadaniem, ponieważ Naruto cichutko pochrapuje i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miał zamiar wysunąć się spod kołdry. A to on uchodzi za rannego ptaszka... Ech, ten dzień zapowiada się gorzej niż sądziłem...
          - Tylko kawa może mnie uratować - mruknąłem, nastawiając wodę w elektrycznym czajniku. 
          W oczekiwaniu, aż się zagotuje, podszedłem do okna i widok z 11 piętra bloku wyjaśnił mi, dlaczego w mieszkaniu jest tak ciemno, chociaż wstaje ranek - mnóstwo popielatych chmur, z których pada rzęsisty deszcz. Na samą myśl, jak na zewnątrz musi być zimno moje ciało pokryło się gęsią skórką, przez co mocniej otuliłem się połami rozpinanego swetra. Ponura, jesienna pogoda. Właściwie nic zaskakującego. Prawdziwym powodem kilkusekundowego szoku, w jakim się znalazłem, było odbicie mojej twarzy w szybie - kruczoczarne włosy sterczały we wszystkie strony, pod oczami malowały się sine półksiężyce, a białka były silnie przekrwione. Wyglądałem, jakby dopiero uderzył we mnie piorun, rozjechał mnie walec drogowy albo właśnie obudziłbym się po mocno zakrapianej imprezie i umierałbym na kaca.
          - Nawet nie myślałem, że jest aż tak okropnie - jęknąłem.
          Moje dalsze użalanie się nad swoim stanem przerwał odgłos czajnika, sygnalizujący, że woda jest gotowa do użycia. Prędko znalazłem w szafce mój ulubiony, kolorowy kubek, który Naruto wykonał własnoręcznie i podarował mi na zeszłe urodziny. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie, po czym wsypałem do naczynia dwie czubate łyżeczki rozpuszczalnej kawy. 
          Gdy sięgałem po zgrabną, szklaną cukierniczkę sądziłem, że nic złego nie może mi się już więcej przydarzyć. Pech ma swoje granice, rzuciłem raźno w myślach, wtem przekonałem się, że znów się myliłem - naczynie wyślizgnęło mi się z rąk i cała jego zawartość wylądowała na podłodze kuchni. Moja frustracja osiągnęła apogeum. Przez dłuższą chwilę błądziłem obłąkanym wzrokiem po kafelkach błyszczących się kilogramem rozsypanych kryształków. Miałem ochotę krzyczeć, ale na szczęście przypomniałem sobie, iż Naruto śpi w drugim pokoju i zdążyłem zamknąć usta nim wydobył się z nich szalony wrzask. Skończyło się na niegroźnym przegryzieniu języka oraz kilku cichych przekleństwach.
          Kiedy ukończyłem sprzątać moje cukrowe pobojowisko, byłem tak wściekły i rozdrażniony, że odechciało mi się jeść śniadanie. Tylko z gniewem wsypałem do kawy dwie łyżeczki cukru, starając się tym razem niczego nie rozsypać, po czym ciężko usiadłem przy stole. Skrzywiłem się, gdy pociągnąłem potężny łyk - jak się okazało już lodowatego - napoju. 
          - Równie dobrze mogłem wlać zimną wodę z kranu - mruknąłem. - Nie odczułbym wielkiej różnicy w temperaturze. Cholera, dlaczego to musiało tak szybko ostygnąć?
          Z niedowierzaniem pokręciłem głową, oparłem podbródek na splecionych dłoniach i wsłuchiwałem się w odgłos deszczu bębniącego w szyby okna, czasem przerywanego wyciem porywistego wiatru. Świat wydawał się smętny - całkowicie skąpany w szarościach. Mam wrażenie, że większość ludzi, słysząc słowo "jesień" myśli sobie o drzewach z wielobarwnymi liśćmi, tworzącymi w większej grupie prawdziwie magiczne pejzaże. Ja natomiast widzę to - kałuże, kupę błota, wiecznie brudne buty i powyłamywane druty w parasolkach. Właśnie w takie dni - mokre, zimne i bez wyrazu cieszę się, że mam takie mieszkanie - małe, ale przytulne i bajecznie kolorowe.
          Dawniej, zanim poznałem Naruto, chłopak początkowo żył w domu dziecka, gdzie dzielił niewielki pokój z pięcioma innymi rówieśnikami. Po pierwsze - nie miał nawet najlichszej prywatności. Po drugie - był prześladowany przez swoich współmieszkańców tylko dlatego, że najmocniej się wśród nich wyróżniał - najdrobniejszy, o najwątlejszym zdrowiu i niebywałych zdolnościach artystycznych. Do dziś miewa koszmary - budzi się w środku nocy, zlany zimnym potem na wspomnienie tego, co niegdyś mu robili, a mnie skręca, kiedy widzę blizny, pokrywające jego ciało. Po trzecie - pomieszczenie w sierocińcu miało surowy wygląd - odrapane ściany, z których płatami odpadała łuszcząca się biała farba, a jedynymi meblami były tam metalowe łóżka z uszkodzonymi materacami(wystawały z nich sprężyny i raniły plecy) oraz jedna rozklekotana szafa.
          Naruto, pragnąc prędko wyrwać się z tego piekła, pilnie się uczył, jednocześnie samodzielnie szkoląc się w rysunku. Zaczął sprzedawać swoje obrazy i po ukończeniu liceum miał na tyle pieniędzy, iż odszedł z domu dziecka i wynajął pokój w pewnym bloku. Niestety, wpadł z deszczu pod rynnę - mieszkanie znajdowało się w najbiedniejszej, kryminogennej i niebezpiecznej części miasta. Samo pomieszczenie okazało się być kilkumetrową klitką, bez okna, gdzie weszło małe łóżko i jedna szafka. Męczył się tam do czasu, aż postanowiliśmy razem zamieszkać i z pomocą finansową mojego brata, Itachi'ego, zdołaliśmy kupić mieszkanie do remontu. Pozwoliłem blondynowi samemu zaplanować urządzenie wnętrz. Po tylu latach spędzonych w ciemnych, ciasnych pomieszczeniach mógł dowolnie zabawić się barwami, wybrać meble i dodatki, które mu się podobały. Podszedł do tego zadania z ogromnym entuzjazmem - rozrysowywał plany, a później biegał godzinami po sklepach szukając czegoś, co pasowałoby do jego wyobrażeń.
          W taki sposób powstał nasz dom - kolorowe pomieszczenia z drewnianymi meblami, które często sami przemalowywaliśmy, aby lepiej pasowały, z podłogami pokrytymi miękkimi dywanami. Każde z nich ozdobione było wieloma dodatkami - obrazami Naruto, lampami bijącymi ciepłym blaskiem i ogromem kwiatów. Pomysł z zawieszeniem malunków blondyna oraz wprowadzeniem większej ilości światła szalenie mi się podobał, jednak najbardziej nie mogłem przeboleć roślinek... Cholerne chwasty. Są wszędzie - na podłodze, parapetach, szafkach... Nie raz już się o nie pokłóciliśmy, jak zapomniałem je podlać. Jednak największy armagedon nastał wtedy, gdy otworzyłem okno i zapomniałem, że Naruto ustawił na zewnątrz kilka doniczek krwisto czerwonych pelargonii. Najpierw na mnie nakrzyczał, a później zamknął się w sypialni, gdy tymczasem ja zbierałem resztki jego ukochanych kwiatuszków z chodnika pod naszym blokiem. Fakt, nie cierpię roślin. Jednak mój partner je uwielbia, więc chcąc nie chcąc - muszę je przeboleć. Idealny związek to nie taki, w którym dwie strony zawsze się ze sobą zgadzają, lecz istnieje on wtedy, kiedy potrafi się dojść do kompromisów. My taki odnaleźliśmy - zgodziłem się na kwiaty, ale to Naruto ma się nimi opiekować. Oczywiście i tak się do tego nie stosuję - gdy widzę, jak się szarpie z doniczkami, zawsze mu pomagam. Co ta miłość ze mną wyczynia...
          Ludzie odwiedzający nasze mieszkanie często twierdzili, że jest ono chaotyczne, niepoukładane, a kolory doprowadzają do oczopląsu zamiast sprawiać optyczną przyjemność. Nie zgodzę się z tym. Jest piękne. Przesiąknięte osobowością Naruto.
          Oderwałem spojrzenie od ponurego krajobrazu, rozciągającego się za oknem i przeniosłem je na obraz, zawieszony nad stołem. Przedstawiał różnorodne owoce wystające z wiklinowego koszyka, otoczonego polnymi kwiatami. Szeroko się uśmiechnąłem. Malunki, które zdobiły ściany naszego domu były optymistyczne, wypełnione pozytywnymi uczuciami. Jednakże, kiedy dopiero spotkałem blondyna, przez jego rysunki przemawiał mrok, cierpienie, strach... Tak bardzo się zmienił na przestrzeni czterech lat...
          Właśnie, już cztery lata jesteśmy razem. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to dużo czasu, ale muszę przyznać, że minęło szybko niczym mrugnięcie powieką. Czy to wystarczająco długo, by wiedzieć, iż człowiek, z którym tworzymy związek jest tym jedynym do końca naszych dni? Tutaj ponownie rozpoczynają się moje przemyślenia, które nie pozwalają mi zasnąć - ciągle goszczą w mojej głowie. Naruto jest moim wybrankiem, a ja jego partnerem na resztę życia? To odpowiednia chwila... by się oświadczyć? Związać się na zawsze? Na dobre i złe?
           Wciągnąłem w płuca okazałą ilość powietrza, po czym powolnie wypuściłem ją nozdrzami. Zawsze pomagało mi to w ukojeniu nerwów, oczyszczeniu umysłu ze zbędnych myśli. Niestety, tym razem nie skutkowało. Gdy tylko zaczynałem się zastanawiać, w jaki sposób poprosić Naruto o rękę, po moim ciele przelatywały dreszcze, głos stawał w gardle, a czoło pokrywało się potem. 
          Nie boję się ustatkować. Już wybawiłem się i wyszalałem jako "wolny strzelec". Miałem kilku partnerów i parę partnerek. Jednak do żadnego z nich nie czułem tego, co do blondyna - cieszę się, kiedy tylko go widzę, tęsknię, jeśli jestem od niego oddalony, robię się chorobliwie zazdrosny, gdy ktokolwiek się do niego uśmiechnie i wiem, że jeżeli znalazłby się w zagrożeniu zasłoniłbym go własnym ciałem. A także zgodziłem się dla niego na rośliny w domu. To musi być miłość, bez wątpienia.
          Jestem pewien uczuć, jakie do niego żywię. Nie martwię się ani o rutynę, która mogłaby pojawić się w naszym związku, ani tym bardziej o ryzyko zdrady - jeśli naprawdę się kogoś kocha, nigdy nie zwróci się uwagi na innego człowieka. Musiałbym nie mieć serca, aby go w taki sposób potraktować, a czuję, że coś mi w tej piersi pika. Czy Naruto mógłby zainteresować się jakąś osobą, gdybym był jego mężem? Nie sądzę. Ten chłopak... ma zbyt duże pokłady wrodzonej dobroci.
          W takim razie, czego się obawiam? Tego, że Naruto może nie być gotowy na tak poważny krok, który zaważy na jego przyszłości. Jest ode mnie młodszy. O cztery lata. Wiele przeszedł mimo tego, iż dopiero przeżył dwadzieścia dwie wiosny. Nie zniósłbym odrzucenia przez niego oświadczyn, a w konsekwencji - pewnego rozstania. Czy je przyjmie? Odmówi? Będzie szczęśliwy? Rozczarowany? Co robić, co robić, co ja powinienem zrobić?!
           Wplątałem dłonie w krucze kosmyki i ciężko westchnąłem. Cholera, kocham go. Od kiedy go poznałem wiem, że to z nim chcę się zestarzeć. Ale czy on ma zamiar zrobić to... ze mną?

*****

          Znowu tam byłem. Siedziałem w małej, przytulnej kawiarni. Jak zawsze zająłem dwuosobowy stolik, znajdujący się w najciemniejszym kącie pomieszczenia - z tego miejsca mogłem swobodnie śledzić, kto wychodzi lub wchodzi głównymi drzwiami. Zamówiłem mocne espresso i zaplątawszy dłonie na filiżance, czekałem. Zerknąłem na zegar, zawieszony na przeciwległej ścianie. Dochodziła 15:00, a im wskazówki były bliżej wybicia pełnej godziny, coraz mocniej się niecierpliwiłem. Nawet nie zwracałem uwagi na otaczający mnie zgiełk, wywoływany przez wielu ludzi, popijających gorącą kawę i żywo ze sobą dyskutujących. Przyszło ich wyjątkowo dużo. Pewnie dlatego, że chcieli się ogrzać - za oknami prószył śnieg, a szyby były w połowie skute lodem. Mroźna zima. W takie dnie ciepłe napoje potrafią zdziałać cuda. Gdybym był w moim zwyczajnym nastroju, pewnie pękałyby mi uszy od krzyków, ale najwidoczniej nerwy sprawiały, że wrzaski do mnie nie docierały. Jeszcze kilka minut i znowu go zobaczę - chłopaka o magicznym uśmiechu. Lecz tym razem nie będę mu się biernie przyglądał - odważę się, by podejść i z nim porozmawiać. Oczywiście, jeśli nie uzna, że jestem nachalny, rzecz jasna. Albo nie zje mnie stres...
          Pewnego dnia, gdy odbyłem ostrą kłótnię z rodzicami, poddenerwowany wyszedłem z domu. Stwierdziłem, że może wysokokaloryczne ciasto z kilogramem czekolady poprawi mi humor. W ten oto sposób trafiłem do rzeczonej kawiarni i podczas składania zamówienia zauważyłem go przy pobliskim stoliku. Drobny blondyn o niesamowicie pięknych, błękitnych oczach rysował portret młodej dziewczyny. Choć używał zaledwie jednego ołówka, jego obraz był niesamowicie realistyczny - patrząc na niego miało się wrażenie, że jest zdjęciem. Niebywały talent, pomyślałem i niczym zaczarowany obserwowałem chłopaka, pochłoniętego tworzeniem arcydzieła. Nagle, gdy blondyn zrozumiał, iż od dobrej chwili lustruję go spojrzeniem, podniósł wzrok z nad kartki i - ku mojemu zdziwieniu - posłał w moją stronę czarujący uśmiech, dzięki któremu na jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Ten jeden gest sprawił, że wszystkie negatywne emocje mnie opuściły - jakby ktoś wylał balsam na moje rozdygotane serce. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem podobnego uczucia. Podniesienie kącików warg - niby nic wielkiego - a jednak mnie pocieszyło, uszczęśliwiło. Niesamowite, prawda?
          Od tamtego wydarzenia codziennie odwiedzałem kawiarnię, by móc go zobaczyć. Zawsze przychodził popołudniu i przesiadywał tam do późnego wieczora, spędzając czas na rysowaniu, a także ukradkowym obserwowaniu mojej osoby. Tak, wiem, że moje zachowanie podchodzi pod prześladowanie... ale co mogę zrobić, jeśli jego widok tak mnie cieszy? Mam wrażenie, iż jest mi drogi, a nawet nie znam jego imienia, śmieszne...
          Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos dzwonka, zawieszonego nad drzwiami, który miał sygnalizować przybycie nowego gościa. To on. W granatowym płaszczu oraz pomarańczowej czapce, długim szaliku i puchatych rękawiczkach. Lekko przyprószony śniegiem, z czarną teczką rysunkową na ramieniu. Stanął w miejscu i rozglądał się po pomieszczeniu. Raptownie posmutniał, na co z niezrozumieniem zmarszczyłem brwi. Po chwili zrozumiałem, dlaczego spochmurniał - nie było wolnych miejsc.
          Gdy już zbierał się do wyjścia, poderwałem się z krzesła. Nawet nie chcę wiedzieć, z jaką prędkością biło moje serce, kiedy się do niego zbliżałem. Myślałem, że zaraz wyskoczy mi z piersi albo stanie w gardle. Nigdy wcześniej się tak nie denerwowałem. Stanąłem przed blondynem, już łapiącym za klamkę. Nieśmiało położyłem dłoń na jego ramieniu, na co chłopak odwrócił się w moją stronę, po czym obdarzył mnie swoim ciepłym uśmiechem.
          - Problem z miejscem? - zapytałem niezbyt mądrze, czując, iż moje policzki płoną rumieńcami.
          - Niestety, nie ma wolnych stolików - odparł, wzruszając ramionami. Zadziwiające - pierwszy raz usłyszałem jego głos. Miałem nadzieję, że nie ostatni.
          Splotłem dłonie za plecami, aby ukryć palce, którymi nerwowo poruszałem.
          - Może... dosiądziesz się do mnie? Mam wolne krzesło... oczywiście, jeśli chcesz... nie lubię się narzucać - jąkałem, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu. Robiłem wszystko, by nie spojrzeć na blondyna - byłem pewny, że jeśli to zrobię, głos zupełnie uwięźnie w moim gardle.
          Najwidoczniej chłopak zauważył mój stan, ponieważ uśmiechnął się uspokajająca, po czym powiedział:
          - Nie martw się - nie narzucasz się. W gruncie rzeczy... to bardzo miły gest, z którego z wielką chęcią skorzystam.
          - Jestem Sasuke - Wyciągnąłem rękę. Nasze oczy znalazły się w tej samej linii. Z bliska jego tęczówki były wręcz hipnotyzujące.
          - Naruto - Uścisnął moją dłoń. - Cieszę się, że nareszcie wiem, jak masz na imię.
          Kolejna fala gorąca oblała moje ciało, a oddech niebezpiecznie przyspieszył.
          - Byłeś go ciekaw? - wydukałem.
          - Od kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem - wyjawił.
          Moje serce zadrżało. Dziwne uczucie... ogromna radość, której nie da się wyrazić, jaką można jedynie poczuć. Myślałem, że weźmie mnie za zdesperowanego wariata, który sobie go upatrzył i polował na niego od kilku tygodni. Natomiast on... widział we mnie to samo, co ja w nim. Życie to pasmo cholernie nieprzewidywalnych niespodzianek...
          Pomogłem mu się rozebrać, po czym usiedliśmy naprzeciw siebie przy moim ustronnym stoliku. Choć w pomieszczeniu było gorąco, Naruto drżał i dmuchał na dłonie, starając się dostarczyć im trochę ciepła.
          - Przemarzłeś - stwierdziłem. - Powinieneś napić się czegoś ciepłego. 
          Niewiarygodne... naprawdę się o niego troszczyłem i czułem dziwny ucisk w żołądku widząc, jak jego ciałem wstrząsają dreszcze. Przecież go nie znałem... ba, dopiero dowiedziałem się, jakie jest jego imię! A zależy mi na tym, by był zdrowy, szczęśliwy... Czy to normalne?
          - Nie, nie jest mi zimno. - Uśmiechnął się, jednak zauważyłem, że pod jego radosnym wyrazem twarzy krył się głęboki smutek. Chyba zrozumiałem, co było jego przyczyną.
          - Nie masz pieniędzy, prawda?
          Naruto spuścił wzrok i nieznacznie skinął głową.
          - Lubisz gorącą czekoladę? - zapytałem, wyciągając portfel z kieszeni.
          - Uwielbiam, ale... chyba nie chcesz mi jej kupić?
          - Dlaczego nie? - Wstałem z miejsca.
          - Zupełnie... mnie nie znasz - wyszeptał.  
          - Ale chcę poznać.
          Ruszyłem w stronę baru. Po kilku minutach wróciłem, stawiając przed blondynem wysoką szklankę z parującym napojem. Chłopak przez dłuższą chwilę wpatrywał się w naczynie, po czym przeniósł wzrok na moją twarz.
          - Dziękuję - powiedział, a w kącikach jego oczu zgromadziły się łzy. Nigdy wcześniej nie widziałem, by ktoś tak się wzruszył prezentem w postaci czekolady.
          - Nie ma sprawy - odparłem, kiedy Naruto wypił pierwszy łyk napoju i obdarzył mnie kolejnym uśmiechem. Cholera, potrafi nim poruszyć...
          - To jedyny podarek, jaki kiedykolwiek dostałem - przyznał. - Ma dla mnie szczególną wartość.
          Zdębiałem. 
          - Nigdy niczego od nikogo nie otrzymałeś? - zapytałem, nie kryjąc szoku, który malował się na mojej twarzy.
          - Nigdy. Niczego. Od nikogo - przytaknął, silnie akcentując poszczególne wyrazy. - Jesteś pierwszym człowiekiem, który... tak dobrze mnie traktuje.
           Poczułem, jak moje gardło się zacisnęło. Tylko zaprosiłem go do stolika. Jedynie kupiłem mu napój... nie chciałem myśleć, w jaki sposób wcześniej się z nim obchodzono, skoro był mi tak bardzo wdzięczny.
          Spodziewałem się, że nasza pierwsza rozmowa będzie szła... opornie - obydwaj będziemy sprawdzać, na co możemy sobie w swoim towarzystwie pozwolić, a tematy pogawędek nie wyjdą poza zakres "co robimy na co dzień". Jak bardzo się myliłem! Nawet nie przeszło mi przez myśl, iż możemy być wobec siebie... tak otwarci. Jakbyśmy z całych sił pożądali czyjejś bliskości i nareszcie ją znaleźli. W gruncie rzeczy, tak właśnie było.
          Naruto zwierzył się, że zawsze był sam. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. On jeden uszedł z życiem, ale jako małe dziecko odniósł tak rozległe obrażenia, że nie odzyskał pełni zdrowia - niedosłyszy na prawe ucho, ma niską odporność... Bezustannie musi odwiedzać lekarzy. Nie pamięta ani mamy, ani taty. Nie posiadał innych członków rodziny, dlatego trafił do domu dziecka. Wspominał, jak był tam traktowany -  bity, prześladowany... Nikt nie udzielił mu pomocy. Aby się nie poddać, nie zrezygnować z życia, znalazł oparcie w rysowaniu. Tylko to dawało mu radość. Teraz mieszka w najbiedniejszej dzielnicy miasta, ale jak sam powiedział - przynajmniej ma własny pokój i żaden "kolega" go nie krzywdzi. Jednak nie ma biurka, a na łóżku niewygodnie mu się rysuje, dlatego każdego dnia przychodzi do kawiarni - by móc tworzyć obrazy i je sprzedawać.  
          Gdy słuchałem jego historii z trudem powstrzymywałem się od płaczu. Nie mogłem uwierzyć, że chłopak o tak niespotykanym charakterze nie zaznał  dobroci ze strony innych ludzi. Bolało mnie to. Jego krzywda działała na mnie tak, jakbym przeżywał ją razem z nim. Czy to możliwe?  Taka zażyłość  między obcymi osobami?  Nie znaliśmy się, a mimo to czułem, że Naruto jest mi drogi. Jak to się stało?  Nie mam pojęcia. Najwidoczniej na niektóre pytania nie istnieją odpowiedzi.
          Okazało się, że jesteśmy całkowitymi przeciwieństwami. Pochodziłem z "dobrego domu". Bogatego, ale prawie pozbawionego miłości. Rodzice częściej pracowali niż widywali się ze swoimi dziećmi. Smutna prawda była taka, że bardziej pamiętałem nasze nianie niż twarz mamy czy taty. Jedynym człowiekiem, który faktycznie otoczył  mnie miłością, był mój brat. To on mnie wychował i sprawił, że moje dzieciństwo jednak było szczęśliwe.
          W opozycji do mnie, Naruto nie miał nikogo. 
          Po swoich zwierzeniach stał się przeraźliwie smutny. Nieśmiało chwyciłem jego dłoń. Bałem się, że mógby ją zabrać, ale pozwolił, bym splątał nasze palce w jeden węzeł. Rozchmurzył się i sam zaczął wodzić opuszkami po mojej skórze. Jego wesołość wróciła. Nie mogłem się nadziwić, że ktoś, kto tak wiele wycierpiał, potrafi tak pięknie się uśmiechać.
          Siedzieliśmy w kawiarni do późnej, wieczornej godziny. Nie mogłem uwierzyć, że ten czas tak szybko zleciał. Jedynie rozmawialiśmy, a czerpałem przyjemność z każdej sekundy, jaką spędziłem w towarzystwie blondyna.
          Gdy poinformowano nas, że niebawem lokal zostanie zamknięty, zaoferowałem się, że odprowadzę Naruto do domu. Początkowo protestował, argumentując, że nie chce sprawiać mi kłopotu. Jednakże po kilku minutach  uległ i razem wyszliśmy na zewnątrz.
          Spokojnym krokiem skierowaliśmy się w stronę sąsiedniego osiedla. Śnieg trzeszczał pod naszymi stopami, lecz był zagłuszany dalszymi pogawędkami oraz salwami śmiechu. Nawet się nie obejrzałem, gdy znaleźliśmy się na obskurnej sklatce schodowej bloku chłopaka.
          Kiedy stanęliśmy przy drzwiach do jego mieszkania, Naruto zwrócił się w moją stronę, dodając swój szeroki uśmiech:
          - Dziękuję, Sasuke.
          - Za co? - odparłem zdziwiony.
          - Za to, że mnie wysłuchałeś. Przyjdziesz jutro do kawiarni?
          Pokiwałem twierdząco głową, unosząc kąciki ust.
          - W takim razie, do zobaczenia - szepnął blondyn, po czym delikatnie musnął wargami mój policzek.
          
*****

          Czy już wtedy wiedziałem, że go kocham? Bez wątpienia.
           
           ~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam Was serdecznie, kochani, w pierwszej notce po moim urlopie :)

Na początku chciałabym podziękować Wam za tak miłe przywitanie pod poprzednim postem ^^ Bardzo się cieszę, że mimo mojej nieobecności, zdecydowaliście się dalej mi towarzyszyć. Naprawdę, wiele to dla mnie znaczy.  

Dziś prezentuję Wam pierwszą część one-shotu pod tytułem "Pechowa sobota". Jest to opowiadanie, które niedawno zrodziło się w mojej głowie i pomyślałam, że będzie ono fajną rozgrzewką po mojej długotrwałej przerwie od pisania. Oprócz tego, jest ono pewnego rodzaju eksperymentem - napisałam je odrobinę innym stylem niż moje pozostałe historie, a także porusza ono lżejszą, mniej poważną tematykę. Postanowiłam podzielić je na dwie części, gdyż jedna notka byłaby stanowczo za długa.   Szczerze mówiąc, mam mieszane uczucia wobec dzisiejszego postu - z jednej strony bardzo przyjemnie mi się go pisało, ale z drugiej przez długi czas byłam odcięta od opowiadań i muszę się w nie na nowo wdrążyć. Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii, dlatego będę cierpliwie na nie czekać. Mam nadzieję, że notka Wam się spodobała, a jeśli nie, to spróbuję zrehabilitować się następną publikacją :)

Teraz kilka spraw organizacyjnych.
W poprzednim poście wspominałam, że muszę przemyśleć sprawę opowiadania pod tytułem " Sidła przeszłości". Zdecydowałam, iż pojawi się na blogu i będzie dodawane na zmianę z "Sercem mroku", gdy tylko dokończę "Pechową sobotę" oraz "Bezsilnego".
Od czwartku rozpocznę nadrabianie zaległości na blogach i umieszczę swoje komentarze pod wszystkimi notkami.

Pozdrawiam serdecznie :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~

sobota, 12 lipca 2014

Reaktywacja bloga


~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witam Was serdecznie, kochani, pierwszy raz po mojej najdłuższej, kilkumiesięcznej nieobecności i z wielką radością oświadczam, że działalność bloga zostaje wznowiona! :)

Na początku wpisu chciałabym wyjaśnić Wam powód mojego zniknięcia z blogosfery. Szczerze mówiąc, nie przypuszczałam, że mój urlop będzie trwał dłużej niż kilka tygodni. Zdecydowałam się na niego udać, ponieważ wiele spraw prywatnych zdołało mnie przytłoczyć - problemy tak się nagromadziły, iż ciągle myślałam o tym, w jaki sposób je załatwić. Odebrały mi one chęci do pisania - ciężko było się skupić na opowiadaniach, więc stwierdziłam, że lepiej będzie, jeśli na pewien czas odejdę, odpocznę i wrócę z nowymi siłami. Niestety, ponowne poukładanie życia zajęło mi dużo czasu, podczas którego nie pojawiałam się na blogu. Muszę się Wam przyznać, że zastanawiałam się nad całkowitym zrezygnowaniem z prowadzenia projektu. Jednakże, kiedy kilka dni temu zdecydowałam się go odwiedzić, przeczytałam Wasze komentarze i niesamowicie podniosły mnie one na duchu. Mieć tak wyrozumiałych czytelników jak Wy to największy skarb, jaki może otrzymać bloger. Dziękuję, że mnie nie opuściliście. Stwierdziłam, iż nie mogę tak łatwo się poddać - poukładałam swoje prywatne sprawy, dzięki czemu wena oraz zapał do pisania się pojawiły, a co za tym idzie - blog wraca do życia. Mam nadzieję, że już nigdy więcej Was na tak długo nie opuszczę.

Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję za wszelkie ciepłe słowa wsparcia i przepraszam, że tak długo kazałam Wam na siebie czekać. Wybaczcie, że Was zawiodłam. Postaram się tego nie powtórzyć. Stęskniłam się za czytelnikami, innymi blogerami, a także pisaniem, więc wydaje mi się, iż teraz będę bardzo aktywna :)

Czas na sprawy organizacyjne.
Odpisałam na wszystkie zaległe komentarze z trzech ostatnich notek. Za kilka dni pojawi się pierwszy post z opowiadaniem. Prawdopodobnie, tak na rozgrzewkę, będzie to nowa miniaturka lub one-shot. Następnie zaczną pojawiać się rozdziały "Serca mroku" oraz kolejne części "Bezsilnego". Niestety, pod znakiem zapytania stają "Sidła przeszłości". To opowiadania było przeze mnie dedykowane pewnej osobie, pisane z myślą o niej. Człowiek ten... zniknął z mojego życia i nie jestem pewna czy wspomnienia z nim związane pozwolą mi opublikować opowiadanie. Na razie mam gotowy fragment prologu i szczerze mówiąc, nie mogę przez niego przebrnąć. W następnej notce poinformuję Was czy jednak będę tę historię kontynuować czy też zastąpię ją innym opowiadaniem.
Bardzo przepraszam autorów blogów, które stale czytam, za braki moich komentarzy. W najbliższym czasie będę odwiedzać każdy projekt i dodawać swoje opinie. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tak długą zwłokę. Wasze blogi są wspaniałe, ciągle je czytam i na pewno z nich nie zrezygnuję :)

Kochani, mam nadzieję, że już więcej się mną nie rozczarujecie - wracam z nowymi siłami, ogromnym zapałem i zapasem weny. Będę z całego serca się starać, aby dalej czas spędzany przy moim blogu był dla Was przyjemnością.

Na optymistyczne zakończenie dzisiejszego wpisu mam dla Was piosenkę, która wpadła mi w ucho i skutecznie nie może z niego wyjść. 
OneRepublic - "Love Runs Out"
Może Wam również przypadnie do gustów, czego serdecznie Wam życzę :)



 Pozdrawiam cieplutko, kochani i do napisania w następnej publikacji ^^
~~~~~~~~~~~~~~~~~~