"Niezapomniany" cz.1
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dawniej śmieszyło mnie to, że ludzie cierpią po rozpadach swoich związków. Nie rozumiałem, dlaczego nie mogą zasypiać w nocy, gdy nie leży przy nich ta druga osoba. Nie pojmowałem, z jakiego powodu płaczą do poduszki i o późnych godzinach oglądają stare zdjęcia - jedyne ślady, pozostawione przez dawnych partnerów.
Każdy powód rozstań był dla mnie taki sam. Sądziłem, że kochankowie od siebie odchodzą, ponieważ są znudzeni towarzystwem jednej i tej samej istoty - pragną nowych doznań, przygód, namiętności. Gdy okres pozytywnych przeżyć minie, a w życie wkradnie się rutyna znów zerwą ze sobą relacje, aby po raz kolejny odszukać "okresową zabawkę".
Tak, nie wierzyłem w miłość. Było to dla mnie puste, naciągane słowo, pojawiające się w słabych serialach i powieściach. Nic nie znaczyło dla mnie pojęcie "kocham cię", które ludzie tak często i tak nieumiejętnie wypowiadali. Mówili je bez przemyślenia. Często po to, aby zyskać coś w zamian. Przez takie zachowania wszystkie, nawet najpiękniejsze sformułowania tracą swój urok. Niegdyś romantyczne, rozczulające twierdzenie było dla mnie szorstkie, jak papier ścierny.
Niemal każdego dnia spotykałem na ulicach zakochane pary - dwoje ludzi, całujących się i przytulających w słońcu, deszczu, gradzie, na mrozie lub w gorącu. Zawsze uśmiechałem się wtedy pod nosem i myślałem: "ciekawe, jak długo potrwa wasze szczęście".
Teraz jest mi głupio. Gdy tylko przypomnę sobie swoje dawne przekonania staję się zawstydzony. Nie dlatego, że moje przypuszczenia były prawdziwe i rodzaj ludzki nie jest zdolny do miłości. Nie. Czuję się, jak skończony, gruboskórny egoista, ponieważ myliłem się w tym temacie w każdym, możliwym aspekcie. Teraz zrozumiałem fałsz, w jakim tkwiłem, ponieważ jako jedyny zdołałeś otworzyć mi oczy.
*******
- Proszę - powiedział lekarz i podał mi przez biurko pudełko chusteczek higienicznych.
Starszy mężczyzna, z bujnymi, siwymi włosami oparł się rękami o blat i z poważnym wyrazem twarzy przyglądał się, jak osuszałem zapłakane policzki. Moje zabiegi nie przynosiły jednak żadnego rezultatu, ponieważ co chwilę łzy znów wypływały z pod moich powiek, a czarne włosy przyklejały się do świeżych strug. Nerwowo wierciłem się na krześle, próbując znaleźć wzrokiem jakiś kąt gabinetu, w którym mógłbym się teraz ukryć. Niestety każda ściana pomieszczenia zakryta była przez liczne szafki, na których półkach ułożone były dziesiątki segregatorów. Choćbym bardzo chciał, za żadne skarby świata nie wypatrzyłbym tam choć jednego, zacisznego miejsca. Skupiłem więc spojrzenie na swoich drżących dłoniach, które splątałem na kolanach. Nie chciałem patrzeć ani na twarz mężczyzny, ani tym bardziej na wiosenny krajobraz, malujący się za oknem - był on tak pogodny, radosny, że aż zbierało mi się na wymioty.
Przez kilka minut trwaliśmy w zupełnej ciszy, którą przerywał jedynie mój cichy szloch. W końcu doktor odchrząknął znacząco i oznajmił:
- Panie Sasuke. Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy.
- Więc najwidoczniej zrobiliście to po najniższej linii oporu! - wykrzyknąłem i rzuciłem swojemu rozmówcy mordercze spojrzenie. - Jesteście lekarzami, do cholery! Powinniście robić wszystko, aby pomóc chorym ludziom!
- Zapewniam pana, że to uczyniliśmy - odparł spokojnie mężczyzna. - Staraliśmy się zwalczyć białaczkę, ale zarówno chemioterapia, jak i przeszczep szpiku kostnego się nie powiodły. Rozumiem pana rozdrażnienie, ale proszę, aby nie obarczał pan winą ani mnie, ani mojego personelu. Tak, jak sam pan powiedział jesteśmy lekarzami, nie cudotwórcami. Czasem zdarza się, że organizm jakiegoś pacjenta nie reaguje na próby leczenia i nie jest to zależne od nas.
Przez chwilę miałem ochotę rzucić się na niego z pięściami i zedrzeć mu z twarzy ten irytujący wyraz opanowania.
- Jak może być pan tak zrelaksowany, gdy wydaje wyrok śmierci na młodego chłopaka?! - warknąłem.
Doktor spiął się na fotelu. Nareszcie udało mi się ugodzić w sam środek jego nad wyraz wysokich ambicji. Nabrał powietrze w płuca, aby nie dać po sobie poznać, że moje słowa wytrąciły go z równowagi.
- Umierają osoby o wiele młodsze od niego - odparował. - Co powie pan o małych dzieciach, które cierpią na identyczną chorobę lub gorsze schorzenie? One podobnie, jak i pana przyjaciel przechodzą katusze, a czasem mimo długiej walki przegrywają wojnę. Myśli pan, że jest mi przyjemnie, gdy informuję czyiś bliskich, że ich ukochana osoba wkrótce umrze? Czy wie pan, co wtedy czuję? W tym zawodzie nie można ulegać emocjom, panie Sasuke. Jeśli każdym przypadkiem przejmowałbym się w identyczny sposób to dziś nie pracowałbym już w szpitalu klinicznym, lecz byłbym pacjentem w szpitalu psychiatrycznym.
Przegryzłem wargę i wbiłem paznokcie w uda.
- Traktuje pan swoich pacjentów, jak obiekty, na których można przeprowadzać eksperymenty - syknąłem. - A jeśli się nie powiodą, to przecież nic się nie stało - znajdzie pan kolejnego królika doświadczalnego!
- Źle mnie pan zrozumiał - Lekarz pokręcił przecząco głową. - Los każdego pacjenta jest dla mnie ważny, ale czasem są przypadki, w których nie mogę pomóc danemu człowiekowi. Taki jest przykład pańskiego przyjaciela. Ma słabe ciało, lecz ogromną wolę walki. Niestety chęci nie zawsze idą w parze z umiejętnościami. Choć nie wiem, jak głęboko będzie w siebie wierzył, choroba już z nim wygrała, a jego odejście jest jedynie kwestią czasu.
- To go ratujcie! - wrzasnąłem, a po moich policzkach spłynęły nowe fale łez. - Zaplanujcie ponowny przeszczep! Przecież w końcu organizm musi przyjąć szpik!
- On nie przeżyje nawet otwarcia ciała na sali operacyjnej, a co dopiero tak skomplikowanego zabiegu - Odetchnął ciężko i spojrzał wprost w moje tęczówki. - Mógłbym zoperować go ponownie, ale wiem, że on umrze. Niech pan zrozumie, że odmawiając pozwalam panu spędzić z nim ostatnie tygodnie jego życia. Co pan woli - już dziś mam wypisać jego akt zgonu, czy też podarować mu jeszcze trochę czasu?
Doktor wyciągnął z szafki biurka plik zapisanych kartek, które zaczął pospiesznie przeglądać. Dał mi tym do zrozumienia, że nasza rozmowa została zakończona, ponieważ "wzywają go obowiązki". Sądziłem, że wyrzuci mnie z pomieszczenia, lecz ku mojemu zdziwieniu pozwolił mi tam posiedzieć, aż zdołałem się pozornie uspokoić.
Kiedy łzy przestały toczyć się po policzkach, wyszedłem z gabinetu i znalazłem się na szpitalnym korytarzu. Moje nogi były ciężkie, jakby zbudowano je z ołowiu, a serce zdawało się wyskakiwać z piersi. Z trudem wykonywałem krótkie, powolne kroki. Nie zważałem na zgiełk panujący dookoła - choć dziesiątki ludzi ciągle mnie mijały i potrącały, nie słyszałem żadnego odgłosu, oprócz słów lekarza, które odbijały się w mojej głowie.
W końcu zatrzymałem się przed rozsuwanymi drzwiami sali numer 22, której wnętrze mogłem obserwować przez oszkloną ścianę. W pokoju, utrzymanym w kolorach bieli oraz wyblakłej zieleni znajdowało się kilka skromnych szafek, jedno, ogromne okno oraz pojedyncze łóżko. Pomiędzy zagięciami pościeli oraz plątaninie rurek szpitalnej aparatury, z trudem dostrzegłem sylwetkę leżącego chłopaka, który w jasnej, workowatej koszuli wydawał się być jeszcze drobniejszy i delikatniejszy. Przez chwilę myślałem, że musiał zasnąć, ponieważ od czasu pierwszej chemioterapii często zdarzało się, że przesypiał niemal całe dnie. Nie chciałem go niepotrzebnie obudzić, dlatego zacząłem zastanawiać się, czy nie lepiej by było, gdybym teraz odszedł i pozwolił mu odpocząć.
Jednak chłopak nagle obrócił głowę w moją stronę i obdarzył mnie czarującym, błękitnym wzrokiem oraz szerokim uśmiechem. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały moje gardło się ścisnęło, a serce niespokojnie załopotało. Z jednej strony tak bardzo pragnąłem go zobaczyć, poczuć jego bliskość, lecz z drugiej wiedziałem, że pierwszy raz od wielu miesięcy nie dam rady opanować swoich emocji. Starałem się nie ronić przy nim łez, nie okazywać słabości, ponieważ on potrzebował mojego oparcia. Nie mogłem pozwolić, aby domyślił się, że odczuwam taki sam strach, taką samą bezradność. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli wejdę do jego pokoju i tak, jak zwykle spędzę z nim kilka godzin to moje nerwy osiągną apogeum. Lecz, co mogłem innego zrobić? Na jego oczach odwrócić się i odejść? Zostawić go wtedy, gdy najbardziej na mnie liczył? Nie. Nawet ja nie byłem do tego zdolny.
Z trudem odwzajemniłem uśmiech i wślizgnąłem się do pomieszczenia. Gdy zbliżałem się do jego łóżka, a on darzył mnie tym czułym, ciepłym spojrzeniem ciągle nie mogłem się nadziwić, jak bardzo się zmienił w porównaniu z czasem, gdy był jeszcze zdrowy - jego niegdyś brzoskwiniowa skóra zyskała bladą barwę, na której mocno widoczne były fioletowe siniaki, pozostawione przez strzykawki. Stracił wiele kilogramów, przez co jego policzki zapadły się, a kości całego ciała były tak widoczne, iż mógłbym je z łatwością policzyć. Oprócz tego wypadły mu wszystkie złote włosy, a zamiast nich miał teraz na głowie pomarańczową chustę, którą kupiłem mu wraz z kilkoma innymi na zeszłe urodziny.
- Cześć, kochanie - powiedziałem i czule pocałowałem go w czoło, na co chłopak mruknął z zadowoleniem.
- "Kochanie"? - powtórzył szeptem, kiedy oderwałem wargi od jego skóry i przystawiłem metalowe krzesło do materaca. - Najczęściej witałeś się ze mną słowami "Cześć Młotku". Coś się stało, że tak nagle zrobiłeś się romantyczny?
Usiadłem i odetchnąłem głęboko.
- Pomyślałem, że czasem potrzebujesz z mojej strony choć minimalnych oznak miłości, Naruto.
Niebieskooki przyjrzał mi się z uwagą i już otwierał usta, aby coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili zrezygnował. Zamiast tego z trudem uniósł dłoń i położył ją na moim policzku. Zawsze wykonywał ten gest, kiedy wiedział, że coś mnie trapi. Bez słów dawał radę mnie uspokoić i pocieszyć, lecz tym razem jego dotyk nie odniósł żadnych rezultatów, a nawet wręcz przeciwnie - sprawił, że pod moimi powiekami znów zaczęły się gromadzić łzy. Opuściłem głowę w taki sposób, aby czarne włosy zakryły zaszklone tęczówki.
Naruto uśmiechnął się pocieszająco.
- Płakałeś? - spytał półszeptem. - Masz zaczerwienione oczy.
- Nie - skłamałem i machnąłem lekceważąco ręką. - Doskonale wiesz, jak bardzo nienawidzę wiosny. Wtedy pojawiają się te wszystkie, cholerne pyłki, na które mam alergie.
- Znam cię niemal całe życie. Nigdy nie miałeś żadnych alergii, Sasuke.
- Jedyną wadą związania się ze swoim wieloletnim przyjacielem jest to, że wie o tobie wszystko - Westchnąłem, na co Naruto subtelnie się zaśmiał. Po chwili spoważniał i zmusił mnie do podniesienia głowy.
- Rozmawiałeś z lekarzem, prawda?
Zmierzyłem go badawczym wzrokiem, a moje dłonie nerwowo się zacisnęły.
- Skąd wiedziałeś? - wydukałem.
- Bo sam go o to poprosiłem.
Oderwał rękę od mojej twarzy i ułożył ją na kołdrze. Zauważyłem, że jego podbródek silnie zadrżał, a w kącikach oczu pojawiły się samotne łzy.
- Nie miałem serca, żeby ci o tym powiedzieć - wyjawił. - Wolałem, aby zrobił to doktor. On na co dzień spotyka się z przypadkami takimi, jak mój.
- Więc ty już wiesz, że... - urwałem w pół zdania, ponieważ moje gardło raptownie się ścisnęło.
Potwierdził skinieniem głowy.
- Wiem, że operacja się nie powiodła. Mój organizm odrzucił szpik.
Złapałem go za dłoń i splotłem nasze palce w wspólny, ciasny węzeł.
- To nic - zapewniałem. - Spróbujemy jeszcze raz. Umówimy się na następny zabieg i...
- Nie - przerwał, nim zdążyłem dokończyć myśl. - Nie ma już dla mnie szans.
- Och, przestań pieprzyć! - warknąłem. - Znajdziemy jakieś rozwiązanie, przecież coś musi zadziałać!
Naruto uniósł wolną rękę i ułożył ją na moich ustach, aby uciszyć krzyki. Nawet nie zauważyłem, że mówiłem tak głośno, iż niektórzy ludzie, przechodzący obok sali numer 22 z zaciekawieniem zaglądali przez szyby.
- Sasuke, ja umieram - powiedział błękitnooki, a po jego policzku spłynęła mała kropla. Szybko starłem ją palcem, po czym ułożyłem dłoń na jego głowie i zbliżyłem do niego twarz. Zatrzymałem się tak blisko warg chłopaka, iż wyczuwałem na nich niespokojne, gorące oddechy mojego partnera.
- Nie mów tak - szeptałem. - Nie próbuj nawet tak myśleć.
- Dlaczego boisz się tego tematu? Każdy z nas kiedyś umrze, Sasuke.
- Ale dlaczego to ty musisz odejść jako pierwszy?! Dlaczego akurat ty?!
Nie mogłem już dłużej ukrywać swoich emocji, dlatego pozwoliłem łzom swobodnie wypływać z oczu. Wtuliłem się w ramię chłopaka, obejmując rękami jego głowę. Naruto zamknął mnie w swoich objęciach, wciskając mokrą twarz w moje włosy.
- Nie ważna jest długość życia, ale jego jakość - zaszlochał. - A ja, dzięki tobie spędziłem na Ziemi piękne chwile. Nie sądzę, że moja choroba jest jakąś karą, czy pokutą za grzechy - jest najzwyklejszym zrządzeniem losu.
- Zrobiłbym wszystko, aby zamienić się z tobą miejscem - szepnąłem, składając na jego szyi krótki pocałunek. - Nie mogę tego zrozumieć, Naruto. Przywróciłeś mi wiarę w miłość. Nauczyłeś mnie kochać, więc dlaczego teraz, kiedy tak bardzo cię potrzebuję zostajesz mi zabrany?
- Może takie jest moje przeznaczenie? - zastanowił się na głos. - Wierzę, że każdy człowiek rodzi się z jakimś celem. Może moim zadaniem było pomóc tobie? Może to właśnie ja miałem pokazać ci, że ludzie potrafią kochać?
- Jeśli cię stracę, to wraz z tobą umrze wiara.
Naruto spojrzał wprost w moje zapłakane oczy.
- Nie - szepnął. - Ona nigdy nie umrze, bo ja nigdy cię nie opuszczę. Nawet, kiedy odejdę z tego świata, będę przy tobie w tym miejscu - Ułożył dłoń na moim sercu. - Pragnę tylko jednej rzeczy, abym mógł zasnąć na wieki z uśmiechem na ustach.
- Co to takiego?
- Chcę, abyś mi coś obiecał.
Z trudem pokiwałem obolałą głową.
- Wiem, że wbrew pozorom jesteś wrażliwym człowiekiem - zauważył niebieskooki. - Zdaję sobie sprawę, że po mojej śmierci będziesz cierpiał. To normalne, gdy traci się ukochaną osobę. Jednakże chcę, abyś nie trwał w żałobie zbyt długo. Żyj pełnią życia i zwiąż się ponownie z osobą, którą pokochasz. Chcę, abyś miał kogoś, kto będzie się tobą opiekował tak, jak ja to robiłem.
- Nie, Naruto - jęknąłem. - To ty jesteś moją miłością i nigdy nikt inny nią nie będzie.
- Nie chcę, abyś skazał się na samotność z mojego powodu, Sasuke. Na pewno poznasz jeszcze wiele wyjątkowych osób. Może wśród nich znajdziesz kogoś, przy kim będziesz się czuł szczęśliwy?
- Więc chcesz, abym ci obiecał, że zwiążę się z kimś ponownie?
- Tak, ale pragnę także, abyś nigdy o mnie nie zapomniał. Uśmiechaj się, kochaj i pamiętaj.
Nerwowo przegryzłem wargę. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym pokochać inną osobę, a tym bardziej być radosnym po jego śmierci. W końcu odetchnąłem głęboko i dałem za wygraną.
- Dobrze. Obiecuję.
Chłopak uśmiechnął się przez łzy.
- Wiesz, Sasuke - szepnął. - Choć wiem, że śmierć jest tylko drogą, którą każdy z nas musi przejść, bardzo się jej obawiam. Nie wiem, czego się spodziewać. Może istnieje życie wieczne? A może po śmierci nie ma już nic? Po prostu przestajemy istnieć?
- Wydaję mi się, że po śmierci musi coś być - stwierdziłem, a na moich policzkach pojawiły się nowe fale łez.
- Dlaczego tak uważasz?
- Gdyby śmierć była końcem istnienia naszych dusz, to jaki miałoby życie na Ziemi? Po co byśmy się rodzili, dorastali, nawiązywali kontakty z innymi ludźmi? Jakie znaczenie miałaby przyjaźń, czy miłość, jeśli wraz ze śmiercią by znikała?
- Żadne.
- Właśnie - potwierdziłem. - Nie wydaję ci się to zbyt brutalne?
- Powiedziałbym nawet, że okrutne - Odetchnął głęboko. - Zdołałeś mnie uspokoić, ale chciałbym cię o coś poprosić.
- O co?
- Abyś był przy mnie, kiedy umrę. Nie chcę być wtedy sam, Sasuke.
Naruto zapłakał głośno i mocniej wcisnął twarz w moją szyją. Zamknąłem jego drżące ciało w swoich ramionach.
- Będę z tobą aż do końca - odparłem. - Pomogę ci przejść przez śmierć.
W końcu zatrzymałem się przed rozsuwanymi drzwiami sali numer 22, której wnętrze mogłem obserwować przez oszkloną ścianę. W pokoju, utrzymanym w kolorach bieli oraz wyblakłej zieleni znajdowało się kilka skromnych szafek, jedno, ogromne okno oraz pojedyncze łóżko. Pomiędzy zagięciami pościeli oraz plątaninie rurek szpitalnej aparatury, z trudem dostrzegłem sylwetkę leżącego chłopaka, który w jasnej, workowatej koszuli wydawał się być jeszcze drobniejszy i delikatniejszy. Przez chwilę myślałem, że musiał zasnąć, ponieważ od czasu pierwszej chemioterapii często zdarzało się, że przesypiał niemal całe dnie. Nie chciałem go niepotrzebnie obudzić, dlatego zacząłem zastanawiać się, czy nie lepiej by było, gdybym teraz odszedł i pozwolił mu odpocząć.
Jednak chłopak nagle obrócił głowę w moją stronę i obdarzył mnie czarującym, błękitnym wzrokiem oraz szerokim uśmiechem. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały moje gardło się ścisnęło, a serce niespokojnie załopotało. Z jednej strony tak bardzo pragnąłem go zobaczyć, poczuć jego bliskość, lecz z drugiej wiedziałem, że pierwszy raz od wielu miesięcy nie dam rady opanować swoich emocji. Starałem się nie ronić przy nim łez, nie okazywać słabości, ponieważ on potrzebował mojego oparcia. Nie mogłem pozwolić, aby domyślił się, że odczuwam taki sam strach, taką samą bezradność. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli wejdę do jego pokoju i tak, jak zwykle spędzę z nim kilka godzin to moje nerwy osiągną apogeum. Lecz, co mogłem innego zrobić? Na jego oczach odwrócić się i odejść? Zostawić go wtedy, gdy najbardziej na mnie liczył? Nie. Nawet ja nie byłem do tego zdolny.
Z trudem odwzajemniłem uśmiech i wślizgnąłem się do pomieszczenia. Gdy zbliżałem się do jego łóżka, a on darzył mnie tym czułym, ciepłym spojrzeniem ciągle nie mogłem się nadziwić, jak bardzo się zmienił w porównaniu z czasem, gdy był jeszcze zdrowy - jego niegdyś brzoskwiniowa skóra zyskała bladą barwę, na której mocno widoczne były fioletowe siniaki, pozostawione przez strzykawki. Stracił wiele kilogramów, przez co jego policzki zapadły się, a kości całego ciała były tak widoczne, iż mógłbym je z łatwością policzyć. Oprócz tego wypadły mu wszystkie złote włosy, a zamiast nich miał teraz na głowie pomarańczową chustę, którą kupiłem mu wraz z kilkoma innymi na zeszłe urodziny.
- Cześć, kochanie - powiedziałem i czule pocałowałem go w czoło, na co chłopak mruknął z zadowoleniem.
- "Kochanie"? - powtórzył szeptem, kiedy oderwałem wargi od jego skóry i przystawiłem metalowe krzesło do materaca. - Najczęściej witałeś się ze mną słowami "Cześć Młotku". Coś się stało, że tak nagle zrobiłeś się romantyczny?
Usiadłem i odetchnąłem głęboko.
- Pomyślałem, że czasem potrzebujesz z mojej strony choć minimalnych oznak miłości, Naruto.
Niebieskooki przyjrzał mi się z uwagą i już otwierał usta, aby coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili zrezygnował. Zamiast tego z trudem uniósł dłoń i położył ją na moim policzku. Zawsze wykonywał ten gest, kiedy wiedział, że coś mnie trapi. Bez słów dawał radę mnie uspokoić i pocieszyć, lecz tym razem jego dotyk nie odniósł żadnych rezultatów, a nawet wręcz przeciwnie - sprawił, że pod moimi powiekami znów zaczęły się gromadzić łzy. Opuściłem głowę w taki sposób, aby czarne włosy zakryły zaszklone tęczówki.
Naruto uśmiechnął się pocieszająco.
- Płakałeś? - spytał półszeptem. - Masz zaczerwienione oczy.
- Nie - skłamałem i machnąłem lekceważąco ręką. - Doskonale wiesz, jak bardzo nienawidzę wiosny. Wtedy pojawiają się te wszystkie, cholerne pyłki, na które mam alergie.
- Znam cię niemal całe życie. Nigdy nie miałeś żadnych alergii, Sasuke.
- Jedyną wadą związania się ze swoim wieloletnim przyjacielem jest to, że wie o tobie wszystko - Westchnąłem, na co Naruto subtelnie się zaśmiał. Po chwili spoważniał i zmusił mnie do podniesienia głowy.
- Rozmawiałeś z lekarzem, prawda?
Zmierzyłem go badawczym wzrokiem, a moje dłonie nerwowo się zacisnęły.
- Skąd wiedziałeś? - wydukałem.
- Bo sam go o to poprosiłem.
Oderwał rękę od mojej twarzy i ułożył ją na kołdrze. Zauważyłem, że jego podbródek silnie zadrżał, a w kącikach oczu pojawiły się samotne łzy.
- Nie miałem serca, żeby ci o tym powiedzieć - wyjawił. - Wolałem, aby zrobił to doktor. On na co dzień spotyka się z przypadkami takimi, jak mój.
- Więc ty już wiesz, że... - urwałem w pół zdania, ponieważ moje gardło raptownie się ścisnęło.
Potwierdził skinieniem głowy.
- Wiem, że operacja się nie powiodła. Mój organizm odrzucił szpik.
Złapałem go za dłoń i splotłem nasze palce w wspólny, ciasny węzeł.
- To nic - zapewniałem. - Spróbujemy jeszcze raz. Umówimy się na następny zabieg i...
- Nie - przerwał, nim zdążyłem dokończyć myśl. - Nie ma już dla mnie szans.
- Och, przestań pieprzyć! - warknąłem. - Znajdziemy jakieś rozwiązanie, przecież coś musi zadziałać!
Naruto uniósł wolną rękę i ułożył ją na moich ustach, aby uciszyć krzyki. Nawet nie zauważyłem, że mówiłem tak głośno, iż niektórzy ludzie, przechodzący obok sali numer 22 z zaciekawieniem zaglądali przez szyby.
- Sasuke, ja umieram - powiedział błękitnooki, a po jego policzku spłynęła mała kropla. Szybko starłem ją palcem, po czym ułożyłem dłoń na jego głowie i zbliżyłem do niego twarz. Zatrzymałem się tak blisko warg chłopaka, iż wyczuwałem na nich niespokojne, gorące oddechy mojego partnera.
- Nie mów tak - szeptałem. - Nie próbuj nawet tak myśleć.
- Dlaczego boisz się tego tematu? Każdy z nas kiedyś umrze, Sasuke.
- Ale dlaczego to ty musisz odejść jako pierwszy?! Dlaczego akurat ty?!
Nie mogłem już dłużej ukrywać swoich emocji, dlatego pozwoliłem łzom swobodnie wypływać z oczu. Wtuliłem się w ramię chłopaka, obejmując rękami jego głowę. Naruto zamknął mnie w swoich objęciach, wciskając mokrą twarz w moje włosy.
- Nie ważna jest długość życia, ale jego jakość - zaszlochał. - A ja, dzięki tobie spędziłem na Ziemi piękne chwile. Nie sądzę, że moja choroba jest jakąś karą, czy pokutą za grzechy - jest najzwyklejszym zrządzeniem losu.
- Zrobiłbym wszystko, aby zamienić się z tobą miejscem - szepnąłem, składając na jego szyi krótki pocałunek. - Nie mogę tego zrozumieć, Naruto. Przywróciłeś mi wiarę w miłość. Nauczyłeś mnie kochać, więc dlaczego teraz, kiedy tak bardzo cię potrzebuję zostajesz mi zabrany?
- Może takie jest moje przeznaczenie? - zastanowił się na głos. - Wierzę, że każdy człowiek rodzi się z jakimś celem. Może moim zadaniem było pomóc tobie? Może to właśnie ja miałem pokazać ci, że ludzie potrafią kochać?
- Jeśli cię stracę, to wraz z tobą umrze wiara.
Naruto spojrzał wprost w moje zapłakane oczy.
- Nie - szepnął. - Ona nigdy nie umrze, bo ja nigdy cię nie opuszczę. Nawet, kiedy odejdę z tego świata, będę przy tobie w tym miejscu - Ułożył dłoń na moim sercu. - Pragnę tylko jednej rzeczy, abym mógł zasnąć na wieki z uśmiechem na ustach.
- Co to takiego?
- Chcę, abyś mi coś obiecał.
Z trudem pokiwałem obolałą głową.
- Wiem, że wbrew pozorom jesteś wrażliwym człowiekiem - zauważył niebieskooki. - Zdaję sobie sprawę, że po mojej śmierci będziesz cierpiał. To normalne, gdy traci się ukochaną osobę. Jednakże chcę, abyś nie trwał w żałobie zbyt długo. Żyj pełnią życia i zwiąż się ponownie z osobą, którą pokochasz. Chcę, abyś miał kogoś, kto będzie się tobą opiekował tak, jak ja to robiłem.
- Nie, Naruto - jęknąłem. - To ty jesteś moją miłością i nigdy nikt inny nią nie będzie.
- Nie chcę, abyś skazał się na samotność z mojego powodu, Sasuke. Na pewno poznasz jeszcze wiele wyjątkowych osób. Może wśród nich znajdziesz kogoś, przy kim będziesz się czuł szczęśliwy?
- Więc chcesz, abym ci obiecał, że zwiążę się z kimś ponownie?
- Tak, ale pragnę także, abyś nigdy o mnie nie zapomniał. Uśmiechaj się, kochaj i pamiętaj.
Nerwowo przegryzłem wargę. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym pokochać inną osobę, a tym bardziej być radosnym po jego śmierci. W końcu odetchnąłem głęboko i dałem za wygraną.
- Dobrze. Obiecuję.
Chłopak uśmiechnął się przez łzy.
- Wiesz, Sasuke - szepnął. - Choć wiem, że śmierć jest tylko drogą, którą każdy z nas musi przejść, bardzo się jej obawiam. Nie wiem, czego się spodziewać. Może istnieje życie wieczne? A może po śmierci nie ma już nic? Po prostu przestajemy istnieć?
- Wydaję mi się, że po śmierci musi coś być - stwierdziłem, a na moich policzkach pojawiły się nowe fale łez.
- Dlaczego tak uważasz?
- Gdyby śmierć była końcem istnienia naszych dusz, to jaki miałoby życie na Ziemi? Po co byśmy się rodzili, dorastali, nawiązywali kontakty z innymi ludźmi? Jakie znaczenie miałaby przyjaźń, czy miłość, jeśli wraz ze śmiercią by znikała?
- Żadne.
- Właśnie - potwierdziłem. - Nie wydaję ci się to zbyt brutalne?
- Powiedziałbym nawet, że okrutne - Odetchnął głęboko. - Zdołałeś mnie uspokoić, ale chciałbym cię o coś poprosić.
- O co?
- Abyś był przy mnie, kiedy umrę. Nie chcę być wtedy sam, Sasuke.
Naruto zapłakał głośno i mocniej wcisnął twarz w moją szyją. Zamknąłem jego drżące ciało w swoich ramionach.
- Będę z tobą aż do końca - odparłem. - Pomogę ci przejść przez śmierć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie kochani:)
Nareszcie, po przerwie świątecznej powoli wracam do świata blogowego. W końcu udało mi się napisać pierwszą część one-shota SasuNaru, który planowałam dodać przed Wigilią. Nie zrobiłam tego z powodu braku wolnego czasu, ale także dlatego, iż ma on bardzo smutny, przygnębiający charakter. Został on podzielony na dwie części, ponieważ łącznie byłby stanowczo za długi. Pierwszą opublikowałam dzisiaj i z niecierpliwością czekam na Wasze opinie, natomiast druga pojawi się niebawem.
Wiem, że teraz zamarłam z komentowaniem moich ulubionych opowiadań. Mam troszkę za dużo na głowie i spędzam niewiele czasu na komputerze. Postaram się odwiedzić wszystkie blogi w najbliższym czasie i mam nadzieję, że wybaczycie mi ten brak obecności, a także, że początek one-shota Wam się spodobał. Tak więc życzę Wam miłego czytania i do następnego razu:)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~