czwartek, 25 lipca 2013

One-shot Itachi i Sasuke


"Dzień, którego pragnąłbym nigdy nie przeżyć"
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
          Nie mam pojęcia, który już raz z rzędu przechadzałem się po piętrach domu, zaglądając do każdego, napotkanego pomieszczenia. W nocnych ciemnościach dokładnie widziałem krańce mebli, co świadczyło, że oczy zdążyły przyzwyczaić się do mroku, a nogi zaczynały pobolewać mnie w łydkach. Te dwie rzeczy wystarczyły, abym wywnioskował, że powtarzałem swój spacer co najmniej dziesięciokrotnie. I nic nie wskazywało, abym w najbliższej przyszłości się zatrzymał. Bardziej prawdopodobne było wydeptanie przeze mnie dziur w podłodze niż usiedzenie kilku sekund w jednym miejscu. Myślałem, że może chodzenie - choć odrobinę - mnie zmęczy, dzięki czemu przestanę aż tak się zamartwiać. Niestety, gdy mijały kolejne minuty czułem się coraz bardziej zaniepokojony. Chyba nie istniała siła, która teraz by mnie uspokoiła.
          Powtórnie zatrzymałem się w salonie, gdzie jedynym źródłem światła był blask księżyca wpadający przez szybę okna. Nie słyszałem żadnych dźwięków oprócz świstu powietrza, które w przyspieszonym tempie wciągałem w płuca. Znów wyjąłem telefon z kieszeni dżinsów i przycisnąłem przypadkowy klawisz. Miałem nadzieję, że oprócz tapety, na której znajdowała się roześmiana twarz mojego starszego brata, pojawi się także jakaś wiadomość lub nadchodzące połączenie. Ku mojemu rozczarowaniu, nic takiego się nie wydarzyło. Nim wyświetlacz zgasnął, zdążyłem jeszcze rzucić okiem na zegarek.
          - Dochodzi 01:00 - mruknąłem, po czym błyskawicznie schowałem urządzenie.
          W bezruchu przyglądałem się pomieszczeniu, jakbym wierzył, że za chwilę ktoś się w nim pojawi, ale - oprócz mnie - w domu nie było żywej duszy. Rodzice wyjechali na cały weekend do swoich przyjaciół, a ja, wraz z Itachi'm, miałem zająć się mieszkaniem. Kiedy tylko usłyszałem, że będziemy sami przez niemal trzy dni, moją twarz rozjaśnił uśmiech. Nareszcie mogliśmy spędzić ze sobą więcej czasu, bo od kiedy mój brat ukończył studia medyczne i rozpoczął staż w szpitalu, rzadko go widywałem. Albo pracował, albo siedział nad książkami, dlatego razem jedynie jadaliśmy posiłki. Czasem zdarzyło nam się chwilę porozmawiać, ale najczęściej poruszaliśmy mało ważne tematy, które szybko się wyczerpywały. Dzisiaj miało być inaczej. Chciałem z nim pobyć. W końcu poczuć czuły dotyk jego rąk, zapach skóry, który mnie paraliżował. Tylko jego bliskość powodowała, że moje serce przyspieszało, a ja czułem się szczęśliwy. Naprawdę, cholernie szczęśliwy. Uwielbiałem przyglądać się jego oczom, które zawsze tak łagodnie na mnie spoglądały i wsłuchiwać się w odgłos śmiechu. Na pewno mógłbym rozkoszować się teraz jego obecnością gdyby nie fakt, że Itachi'ego nie było w domu. Z samego rana pojechał do kliniki i pod wieczór miał wrócić. Z niecierpliwością na niego czekałem, ale się nie zjawił. Z tego, co pamiętam niczego nie planował. Nie miał zamiaru nigdzie iść po pracy, dlatego też od wielu godzin włóczę się po domu i rozmyślam, gdzie może teraz być. Na początku myślałem, że koledzy mogli zaciągnąć go do klubu, jednak szybko się rozmyśliłem. Gdyby tak było, z pewnością by do mnie zadzwonił, abym się nie martwił. Nigdy nie był lekkoduchem i zawsze mnie informował. A teraz mój telefon milczał. Zacząłem snuć czarne scenariusze. W końcu Tokio to ogromne miasto, w którym pełno świrów tylko czyhających na młodego, bezbronnego chłopaka. Na dodatek często zdarzają się tutaj wypadki samochodowe z udziałem przechodniów, a mój brat preferował zdrowszy tryb życia, przez co często wolał się przespacerować niż skorzystać z metra. 
          Westchnąłem ciężko. Nagle ogarnęło mnie uczucie samotności, które tylko potęgowała wszechobecna cisza. Zapaliłem światło. mając nadzieję, że w pomieszczeniu zrobi się przytulniej. Szczerze mówiąc, nie przyniosło to żadnych rezultatów. Ciągle się bałem i nawet zacząłem modlić się w duchu, żeby Itachi w końcu pokazał się w drzwiach. Było to tym bardziej dziwne, ponieważ mam bardzo sceptyczne podejście do religii. Najwidoczniej naprawdę traciłem zmysły, skoro sięgałem po wiarę.
          Podszedłem do okna i usiadłem na szerokim parapecie. Z tego miejsca miałem wspaniały widok na główną ulicę, którą powinien wrócić mój brat. Jednak oprócz hałd śniegu, niczego ani nikogo na niej nie dostrzegłem. Dopiero po dłuższej chwili zauważyłem sylwetkę kota, który pomknął wzdłuż chodnika i zniknął w pobliskich krzewach.
          Z rezygnacją oparłem głowę o lodowatą szybę, po czym podciągnąłem kolana do piersi.
          - Itachi, do cholery, gdzie ty się podziewasz? - wyszeptałem drżącym głosem.
          Postanowiłem znowu do niego zadzwonić. Wiedziałem, że pewnie nie odbierze. Nie zrobił tego już dziewiętnaście razy, więc czy dwudzieste połączenie mogłoby coś zmienić? Raczej nie, ale miałem w sobie jeszcze okruchy nadziei i starałem się wierzyć, że może usłyszę jego głos. Wyciągnąłem komórkę i wybrałem odpowiedni numer. Nawet nie musiałem przykładać jej do ucha, aby usłyszeć znajomy odgłos braku sygnału.
          - Pieprzony, nieodpowiedzialny idiota! - warknąłem. - Po jasny gwint ci telefon, skoro w ogóle go nie odbierasz!
          Byłem tak wściekły, że pod wpływem impulsu rzuciłem urządzenie w głąb salonu. Kiedy odzyskałem trzeźwość umysłu, odetchnąłem z ulgą - na moje szczęście wylądowało między poduszkami sofy. Chyba wyszedłbym z siebie i stanął obok, jeśli musiałbym oszczędzać pieniądze na kupno nowego, bo poprzedni padłby ofiarą ataku mojej kilkusekundowej furii.
          Gdyby Itachi pojawił się w tym momencie na progu domu, nie wiem czy miałbym ochotę go przytulić, czy też udusić. Z jednej strony niewiarygodnie się o niego martwiłem, ale z drugiej byłem najzwyczajniej w świecie rozwścieczony. Co takiego się wydarzyło, że nie raczył nawet wysłać krótkiej wiadomości? Przecież nie wymagałem od niego napisania eseju tylko zwykłego SMS-a, w którym poinformowałby mnie o jakiej godzinie ma zamiar wrócić. Mam nadzieję, że miał ważny powód, bo jeśli zatrzymała go kolejna impreza u Deidary, to chyba się posiekam.
          Przymknąłem powieki i ułożyłem podbródek na splecionych dłoniach.
          Kiedy Itachi dowiedział się, że będzie miał rodzeństwo, czuł się wniebowzięty. Wcześniej towarzyszyła mu samotność. Rodzice oczywiście go kochali, ale rzadko bywali w domu. Musieli zarabiać, aby utrzymać mieszkanie, dlatego też nie mogli poświęcać mu wystarczającej ilości uwagi. Często pozostawiali go pod opieką niań, gdy musieli wyjeżdżać w sprawach biznesowych, a szczerze mówiąc, nienawidził tych kobiet. Wszystkie traktowały go jak psa, któremu wystarczy dać jeść, rzucić zabawkę i będzie miał zajęcie na cały dzień. Gdy się urodziłem, Itachi stał się dzieckiem, które nie tylko zyskało brata, ale także najlepszego przyjaciela. Miał do mnie wyjątkowe podejście - był czuły, troskliwy. Potrafił bez przerwy się ze mną bawić i mimo tego, że byłem kapryśnym bachorem, nigdy się ode mnie nie odwrócił. Wspierał w podejmowaniu nowych wyzwań i co najdziwniejsze - tylko on sprawiał, że przestawałem płakać. Można powiedzieć, że byłem jego oczkiem w głowie. Kimś, kogo naprawdę kochał i nie wstydził się ukazywać swoich uczuć. Przytulał mnie, cmokał. W jego ramionach czułem się bezpieczny. Do dziś pamiętam sytuację, kiedy to w wieku sześciu lat porządnie się rozchorowałem. Było lato, okres wakacji, a ja leżałem w łóżku z bardzo wysoką gorączką, bólem głowy, katarem i kaszlem. A Itachi, mimo że koledzy wołali go, by pograł z nimi w piłkę, nie poszedł. Został ze mną. Położył się obok i towarzyszył mi przez całe przeziębienie. Nie ważne, że później sam się zaraził - był przy mnie. Od razu, kiedy tylko ułożyłem głowę na jego piersi, czułem się zdrowszy. Jako dziecko widziałem w nim swojego bohatera, autorytet, do którego pragnąłem się upodobnić. Ale - w miarę dorastania - coś się zmieniło w uczuciach, które żywiłem wobec mojego brata. Bezgranicznie mu ufałem, mogłem rozmawiać z nim na wszelkie tematy i nie musiałem obawiać się wyśmiania. Gdy tylko mnie dotknął, po ciele przechodziły przyjemne dreszcze. Coraz częściej przyglądałem się jego sylwetce i kiedy widziałem go bez koszulki, zawieszałem oczy na jego wyrzeźbionych mięśniach. Przepadałem za zapachem jego włosów i skóry. Pożerała mnie zazdrość, kiedy tylko zauważałem przy nim inne osoby. Bez względu na to czy były to kobiety, czy mężczyźni - wszyscy mi przeszkadzali. Nie chciałem, by ktokolwiek inny go dotykał, a jeśli jakiś człowiek perfidnie do niego flirtował, miałem nieodpartą ochotę połamać mu nogi. Ewentualnie wydrapać oczy albo ostatecznie - skręcić kark. W każdym razie, nie pozwoliłbym, aby odebrał mi Itachi'ego. Kilka miesięcy temu przeanalizowałem swoje zachowanie i zrozumiałem, że między nami nie ma już braterskiej więzi. To nie był typ miłości, którą darzy się członka rodziny, lecz uczucie pełne namiętności, pragnienia i oddania - miłość kochanków. Już dawno to przypuszczałem - miałem wrażenie, że jestem całkowicie aseksualny. Nie interesowały mnie żadne płcie. Ba, mam dziewiętnaście lat i jestem prawiczkiem, bo nie wyobrażam sobie, że mógłbym pokochać kogoś innego, a nie Itachi'ego. Nie miałem zamiaru oddać swojego ciała w ręce człowieka, do którego niczego nie czułem. Wiem, że to sprzeczne z naturą, że taka relacja nigdy nie powinna się narodzić. Brzydziłem się sobą. Jednak moje serce wygrywało z rozsądkiem i im bardziej próbowałem sobie wmówić, że nie kocham go jak partnera, coraz głębiej zatapiałem się w zakazanym uczuciu, pogrążałem się w nieodwzajemnionej miłości. On był normalny - widział we mnie brata, przyjaciela, a ja tymczasem marzyłem, by stał się moim kochankiem. Psia mać.
          Leniwie uniosłem głowę i powolnie otworzyłem oczy. Wiedziałem, że jeżeli jeszcze chwilę będę oddawał się ponurym przemyśleniom, z pewnością zwariuję. Musiałem coś zrobić. Nie mogłem dłużej czekać na jego powrót.
          - Nie, tak nie można. Muszę go poszukać.
          Wiem, marny pomysł - w tak wielkiej metropolii szukanie jednego człowieka dorównuje trudności odnalezienia igły w stogu siania. Ale siedzenie i myślenie także w niczym nie pomoże, a jedynie jeszcze bardziej mnie przestraszy.
          Kiedy miałem już zamiar zeskoczyć z parapetu, moją uwagę przykuła postać, zbliżająca się w stronę domu. Choć przez kaptur nie widziałem twarzy, niemal od razu rozpoznałem tę charakterystyczną posturę oraz długie włosy, które rozwiewał wiatr.
          - Itachi! - krzyknąłem uradowany i pomknąłem w stronę drzwi.
          Wąski korytarz wypełniała głęboka ciemność, dlatego też za nim do nich dobiegłem, mój brat zdążył już wejść do mieszkania i przekręcić za sobą zamek. Nie zapalając światła, z głośno bijącym sercem, zatrzymałem się przed chłopakiem. W pierwszej chwili chciałem rzucić mu się na szyję, co byłoby trudne, bo prawie go nie widziałem, ale prędko się rozmyśliłem. Moja radość przerodziła się w nieokiełznany gniew, przez co nerwowo zacisnąłem pięści.
          - Czy ty, do jasnej cholery, masz pojęcie, która godzina?! - wrzasnąłem, wymachując rękami. - Miałeś być pod wieczór, a jest środek nocy! Dzwoniłem do ciebie dwadzieścia razy, a ty w ogóle nie odebrałeś! Wiesz jak bardzo się o ciebie martwiłem?! Miałem już iść cię szukać, kiedy książę raczył się zjawić! Dziękuję, że zaszczyciłeś mnie swoją obecnością, egoistyczny draniu!
          Gdy przestałem wylewać swoje żale, oddychałem w niewiarygodnie szybkim tempie. Czułem jak do oczu napływają mi łzy wściekłości, lecz przegryzłem wargi i nie pozwoliłem im spłynąć po policzkach. Itachi milczał. Stał w bezruchu, co tylko jeszcze bardziej mnie rozzłościło. Myślałem, że spróbuje się wytłumaczyć, ale on najwidoczniej wyszedł z założenia, że nie musi się spowiadać swojemu głupiemu, małemu braciszkowi.
          - Nie masz zamiaru niczego wyjaśnić?! - warknąłem.
          Ciągła cisza. W końcu straciłem cierpliwość i uderzyłem ręką we włącznik światła, aby móc zobaczyć jego twarz. Kiedy korytarz wypełnił blask żarówek, moje powieki się rozszerzyły, usta potężnie zadrżały, a po ciele przebiegł upiorny dreszcz. Nigdy wcześniej nie widziałem mojego brata w równie koszmarnym stanie. Gdy zsunął kaptur zauważyłem, że jego skóra pobladła i spokojnie dorównywała kolorem barwie świeżego śniegu. Podkrążone, opuchnięte oczy przygasły - zniknęły z nich iskierki radości. Miałem nawet wrażenie, że jego tęczówki się szkliły, jakby miał zamiar zaraz się rozpłakać. Najwidoczniej nie pierwszy raz próbował opanować płacz, bo mógłbym przysiąc, że na jego policzkach wypatrzyłem zaschnięte strugi łez. Ze zmierzwionymi kosmykami oraz ponurym wyrazem twarzy zupełnie nie przypominał roześmianego, wiecznie uśmiechniętego chłopaka, jakim go widywałem. Bardziej wyglądał już na człowieka, który od wielu dni musiał mierzyć się z bezsennością i zaczęło mu dokuczać nieznośne zmęczenie.
          Speszyłem się. Nie powinienem był od razu na niego naskakiwać. Nawet nie dałem mu szansy, aby spróbował się wytłumaczyć. Bo jak miał to niby zrobić? Moje wrzaski wyniosły tyle decybeli, że poradziłbym sobie z obudzeniem umarłego, więc Itachi, choćby chciał, nie zdołałby mnie przekrzyczeć. Dlaczego, do cholery, wcześniej nie zapaliłem tego pieprzonego światła?! Jeśli bym go zobaczył, nie ośmieliłbym się podnieść głosu. Przecież na pierwszy rzut oka widać, że na pewno zatrzymało go coś ważnego. Coś przykrego. Albo złego. Ktoś mógł go skrzywdzić, zranić, a ja, zamiast pomyśleć nad tym, co chciałem powiedzieć, od razu się na niego nadarłem. Gratulacje. Jak zwykle - najpierw robię, potem myślę.
          Boleśnie przegryzłem wargę, słysząc donośny głos sumienia. Wiem, źle się zachowałem i powinienem naprawić swój błąd. Złagodniałem - rozluźniłem napięte ciało i opuściłem pięści. Wykonałem jeden krok do przodu, dzięki czemu dzieliło mnie z Itachi'm jedynie parę marnych centymetrów, po czym delikatnie ułożyłem dłoń na jego policzku. Bałem się, że może mnie odepchnąć. W końcu też poczułbym się urażony, gdyby ktoś niespodziewanie na mnie naskoczył. Ale on nie wydawał się być obrażony. Bez oporów otulił mnie ramionami i wtulił głowę w moją szyję. Początkowo byłem zaskoczony jego gestem, jednak uśmiechnąłem się i pozwoliłem sobie objąć go w talii. Czułem, że drży i mocno zaciska ręce na mojej koszulce. Potrzebował mojej obecności, bliskości. Nie musiałem długo czekać, aby poczuć na ramieniu słone krople.
          - Itachi... ja... ja... - jąkałem, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Nie potrafiłem przepraszać. Choćby zdania płynęły z głębi serca, w moim wykonaniu zawsze brzmiały sztucznie. A bardzo chciałem jakoś mu wynagrodzić mój wybuch agresji.
          - Nie szkodzi - szepnął niespodziewanie, ciągle pociągając nosem. - Miałeś prawo się zdenerwować. Ja na twoim miejscu postąpiłbym tak samo.
          - Nie jesteś na mnie zły? - Uniosłem brew.
          Pokręcił przecząco głową.
          - Nie. Nie mam powodów, by się gniewać. Martwiłeś się o mnie, więc musiałbym być skończonym durniem, aby tego nie docenić. - Westchnął głęboko. - Przepraszam, że cię przestraszyłem. Musiałem zostać dłużej w... szpitalu.
          - Szpitalu? - powtórzyłem, jakbym nie uwierzył w to, co przed chwilą usłyszałem. - Przez cały ten czas byłeś w klinice? Miałeś wyjść z niej pod wieczór.
          Itachi subtelnie się odsunął i przeniósł dłonie na moje ramiona. Spojrzał na mnie z powagą, lecz po chwili uśmiechnął się przez łzy. Szczerze mówiąc, słabo mu to wyszło. Za  wszelką cenę próbował mnie uspokoić, lecz kiedy widziałem mokre ślady na jego policzkach, nic nie mogło przynieść mi ulgi. Nie znosiłem patrzeć jak płacze.
          - Tak, miałem - odparł łagodnym tonem - ale parę spraw się pokomplikowało. - Spuścił wzrok i wbił go w czubki butów.
          - Stało się coś... bardzo złego? - zapytałem niepewnie.
          Zauważyłem, że podbródek Itachi'ego gwałtownie zadrżał.
          - Można tak powiedzieć - odparł, a po jego policzkach spłynęły świeże krople.
          Nie mogłem dłużej patrzeć na cierpienie mojego brata. Zacząłem ścierać jego łzy wierzchem dłoni, szepcząc kojącym głosem:
          - Spokojnie. Cii...nie płacz, bo dostaniesz gorączki, rozumiesz?
          Nieznacznie pokiwał głową.
          - Ita, rozbierz się. Pójdziemy zjeść kolację i potem porozmawiamy, dobrze?
          - Wiesz, Sasuke. - Przeczesał dłonią włosy. - Nie sądzę, że zdołam cokolwiek przełknąć.
          - Godzinę czasu spędziłem przy garach. - Zmierzyłem go upiornym wzrokiem. -  Czekałem na ciebie z jedzeniem, więc czy chcesz, czy nie - i tak ze mną zjesz.
          Roześmiał się szczerze. 
          - Ty i gotowanie? - Uśmiechnął się figlarnie. - Kuchnia wyszła z tego cało czy legła w gruzach?
          - Nie ma nawet najmniejszego uszkodzenia. - Zmarszczyłem brwi. - Nie wierzysz w moje możliwości, draniu.
          Itachi ułożył rękę na mojej głowie i poczochrał ciemne kosmyki. Zawsze tak robił, kiedy się ze mną droczył. Posłał mi czułe spojrzenie, po czym powiedział:
          - Niech będzie. Mam nadzieję, że ugotowałeś coś dobrego.
          - Nie rozczarujesz się, gwarantuję - odrzekłem z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
          Pomogłem mu się rozebrać. Choć guziki jego płaszcza miały duże rozmiary, dłonie Itachi'ego tak mocno drżały, że nie radził sobie z przekładaniem ich przez pętelki. Następnie chwyciłem go za rękę i poprowadziłem w stronę kuchnio-jadalni. Usiadł przy stole na swoim stałym miejscu i przyglądał się, jak krzątałem się przy blacie.
          - Sushi? - zapytał, a jego głos mieszał się z podziwem oraz potężnym zaskoczeniem.
          Pozwoliłem sobie na subtelny uśmiech, kiedy wykładałem potrawę na talerze. Wiedziałem, że Itachi uwielbia to danie i chciałem sprawić mu odrobinę przyjemności. Nie potrafię gotować - staram się nie dotykać garnków. Kompletnie nie mam do tego talentu. Jednak pomyślałem, że tym razem się postaram i spróbuję coś przygotować. Dla niego.
          - Owszem - odparłem.
          Nie musiałem się odwracać, aby wiedzieć, że twarz mojego brata wyraźnie się rozjaśniła. Choć dalej wyglądał, jakby miał ochotę znów się rozpłakać, jego oczy wydawały się weselsze. Z pewnością domyślił się, że zrobiłem taką kolację z myślą o nim, bo sam mam nieciekawe nastawienie wobec jedzenia surowej ryby.
          Gdy talerze z sushi, wraz z kubkami, w których znajdowała się zielona herbata, powędrowały na stół, zaczęliśmy jeść w całkowitym milczeniu. Po pewnym czasie padły pierwsze słowa, kiedy to Itachi stwierdził, że to najlepsza potrawa jaką kiedykolwiek jadł, ponieważ ma smak płynący z głębi serca. To przyjemne - usłyszeć coś takiego od osoby, która jest dla ciebie całym światem. Pewnie musiałem wyglądać idiotycznie, bo przez większość kolacji szczerzyłem się do talerza. Byłem tak rozanielony zdaniem mojego brata, że dopiero pod koniec kolacji zdołałem zauważyć, iż Itachi miał wyraźne problemy z utrzymaniem pałeczek. Od razu uśmiech zszedł z mojej twarzy. Nie wiedziałem, co mogło sprawić, że tak się czuł. Jakby coś złamało mu serce. Albo ktoś. Musiałem się dowiedzieć, co się dzisiaj wydarzyło. Tylko wtedy mógłbym mu pomóc, bo - bez wiedzy - byłem całkowicie bezradny. A ta niemoc była najgorsza - patrzeć na płacz człowieka, którego kochasz i nie wiedzieć, co możesz zrobić, by go rozweselić. 
          Kiedy skończyliśmy, posprzątałem po posiłku i usiadłem naprzeciwko Itachi'ego. Miałem wrażenie, że się boi. Jego wzrok krążył po całym obszarze pomieszczenia, ale ani razu nie zatrzymał się na mojej twarzy. Aby dodać mu otuchy chwyciłem go za dłonie i splątałem nasze palce w ciasny węzeł. Spojrzał na moje opuszki, które delikatnie pieściły jego skórę. Uśmiechnął się. Ja także odwzajemniłem gest. Dopiero wtedy podniósł głowę i zawiesił oczy na wysokości moich tęczówek.
          - Oglądałeś dzisiejsze wiadomości? - zapytał.
          No, spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego. Co mógł mieć wspólnego jakiś tam telewizyjny dziennik ze stanem mojego brata? Początkowo myślałem, że żartuje, ale on miał śmiertelnie poważną minę.
          - N-Nie - odparłem, nie kryjąc zdziwienia. - Wiesz, że nie oglądam zbyt wiele telewizji.
          Ze zrozumieniem pokiwał głową.
          - Dziś, w centrum Tokio, doszło do wypadku - wyjawił.
          - Wypadku? - Zmarszczyłem brwi.
          Kolejne, potwierdzające kiwnięcie.
          - Ciężarówka zderzyła się czołowo z samochodem osobowym. Ze względu na to, że był wtedy ogromny ruch, dołączyły kolejne auta. Łącznie w karambolu rozbiło się dwadzieścia pojazdów. Różnego rodzaju. Wszystkie były...zmiażdżone.
          Przymknąłem powieki. Wiedziałem, że przy tak dużej kraksie zginęło wielu ludzi lub znalazło się w krytycznym stanie, przez co pewnie nie przeżyją do wschodu słońca. 
          - To nie wszystko - ciągnął Itachi. - Ciężarówka okazała się wieźć toksyczne, żrące substancje. Ofiary wypadku były straszliwie poparzone.
          - Widziałeś to? - zapytałem. - To zderzenie? I... tych wszystkich ludzi?
          - Nie całkiem. Poszkodowani zostali przewiezieni do szpitala, w którym odbywam staż. 
          - Dlatego, że jest położony najbliżej centrum miasta?
          - Tak. - Westchnął głęboko. - Ale nie mieliśmy wystarczającej ilości lekarzy, aby zajęli się wszystkimi pacjentami. - Przegryzł wargę. - To było coś strasznego, Sasuke. Dziesiątki rannych ze straszliwymi ranami. Dzieci, nawet kobieta w późnej fazie ciąży. Nie było innego wyboru - stażyści musieli działać na równi z lekarzami. Miałem pomóc młodemu chłopakowi. Był w twoim wieku. Nawet jesteś do niego odrobinę podobny. Też miał ciemne włosy i oczy. 
          - Był... w bardzo ciężkim stanie?
          - Tragicznym - wyszeptał, a w jego oczach na nowo pojawiły się łzy. - Był studentem z Osaki. Przyjechał tu, by móc się uczyć. Prowadził jedno z aut i... - Pociągnął nosem. - Blacha wbiła się w jego brzuch i... rozdarła ciało. Miał mnóstwo poparzeń, wszędzie powbijane odłamki szkła. Ale wiesz, mimo to byłem pewny, że go uratuję. Nie wyobrażałem sobie, że będę mógł stracić mojego pierwszego pacjenta. Walczyłem. Robiłem wszystko, by polepszyć jego stan, ale...
          Zacisnąłem dłonie na jego rękach. Już wiedziałem, jaki będzie koniec tej historii, ale nie chciałem go usłyszeć.
          - On umarł - Itachi głośno zapłakał, pozwalając łzom swobodnie wypływać. - Reanimowałem go przez trzy godziny. Nie chciałem dać za wygraną, ale on... on odszedł już wtedy, gdy dołączył się do wypadku. Gdyby nie ta blacha... może coś bym zdziałał. Ale chłopak się wykrwawił. Tracił ogromną ilość krwi, potem zaczęły tworzyć się skrzepy... Straciłem go. Widziałem, jak ulatuje z niego życie. I nie mogłem niczego zrobić. Kompletnie niczego. Wyobrażasz sobie reakcje jego rodziców? Gdy się dowiedzieli, że ich syn zginął przez to, że kierowca ciężarówki, ten skurwiel, miał dwa promile alkoholu we krwi?! A ja musiałem im o tym powiedzieć! O tym, że ich dziecko umarło przez tego sukinsyna!
          Wzdrygnąłem się. Itachi nigdy nie przeklinał. Zawsze sądził, że wulgaryzmy świadczą o "minimalnym zasobie słownictwa". W porównaniu z nim, ja kląłem jak szewc, choć używałem niewielu niecenzuralnych słów. Musiał być w straszliwych nerwach, skoro posuwał się do ich wykorzystywania. Nie potrafiłem zrozumieć jego uczuć. Nawet nie śmiałbym próbować stawiać się w takiej sytuacji. Nikt nigdy nie odszedł na moich oczach. Szczerze mówiąc, zawsze unikałem tematu śmierci. Boję się jej. To jedyna fobia, jaką posiadam. Przez całe życie starałem się omijać pogrzeby szerokim łukiem, a jeśli już musiałem na nich być, nie zbliżałem się do trumny. Kiedy widziałem nieboszczyka, paraliżował mnie strach. Nie mogłem się ruszać. Gdyby ktokolwiek odszedł na moich oczach, więcej bym nie zasnął. Ciągle miałbym w pamięci twarz człowieka, kiedy umierał. Nie mógłbym żyć ze świadomością, że ktoś przy mnie zginął, a ja nie dałem rady mu pomóc. Nawet, jeśli niczego nie mógłbym zrobić. 
          Nabrałem powietrza w płuca i powolnie wypuściłem je nozdrzami. Gładziłem dłonie mojego brata, starając się go uspokoić, ale gesty nie przynosiły żadnych rezultatów - dalej płakał.
          - A wiesz, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze, Sasuke? - szepnął. - Zawsze marzyłem o byciu lekarzem, o pomaganiu ludziom. Chciałem zostać chirurgiem, aby móc ratować istnienia. Teraz mam ochotę rzucić medycynę. Czuję, że się do tego kompletnie nie nadaję, że nie dam sobie rady. - Zaśmiał się histerycznie. - Byłem tak strasznie głupi myśląc, że jakoś zniosę śmierć pacjentów. Wiedziałem, że będzie mi trudno, ale nie przewidziałem, jak bardzo będzie to boleć, jaka to strata. Jestem zawiedziony. Samym sobą. Tym jaki jestem. Że pozwoliłem chłopakowi umrzeć.
          - Itachi. - Pochyliłem się nad stołem i ułożyłem dłoń na jego policzku. - Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy. Nie powinieneś się obwiniać. Starałeś się, ale jego obrażenia były zbyt rozległe. Nikt nie zdołałby go uratować. Nikt.
          Okrył ręką moje palce i delikatnie przymknął powieki. 
          Zawsze uważałem, że jest zbyt wrażliwy na zawód, w którym trzeba mieć nerwy ze stali. Jednak Itachi, od najmłodszych lat, chciał pomagać ludziom. Początkowo działał w wolontariatach, a potem stwierdził, że chce zostać lekarzem. Miał uczuciowe podejście wobec każdego człowieka i sam marzyłbym, aby zajmował się mną doktor o takim usposobieniu. Ale ze swoim charakterem nie nadawał się na chirurgię. Jest tam zbyt dużo cierpienia, śmierci. Nie zniósłby takiego napięcia, kiedy to jeden ruch ręki decyduje o czyimś życiu lub odejściu.
          - Chodziłem na tyle wykładów prowadzonych przez doświadczonych lekarzy - powiedział. - Nie raz poruszali temat śmierci pacjentów. Próbowali nas przygotować, ale nic nie może nam tego przybliżyć. Nic ani nikt. Tego cierpienia nie da się do niczego porównać. Nie znałem tego chłopaka, a mimo to czuję się tak, jakbym stracił kogoś bliskiego, kto był mi bardzo drogi. To nienormalne, prawda?
          Schował twarz w dłoniach i głośno zapłakał. Kiedy wylewał łzy, które z łoskotem skapywały na stół, nie mogłem wykonać najprostszego ruchu. Tylko wpatrywałem się otępiałym wzrokiem w jego drżącą sylwetkę i nie wiedziałem, co mogę zrobić, jak mu pomóc, uspokoić. Byłem całkowicie bezsilny. Chciałem wstać, przytulić go i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale ciało się mnie nie słuchało. Miałem wrażenie, że moje ręce i nogi zwiotczały, a oczy się zaszkliły. W końcu zdołałem przegryźć wargę. Jej pieczenie sprawiło, że udało mi się wstać i zbliżyć do mojego brata. Nie wiedziałem czy mogę go dotknąć. Zdawałem sobie sprawę, że czasem słowa pociechy jeszcze bardziej ranią niż pomagają. Dlatego stwierdziłem, że lepiej będzie, jeśli zamilknę. Zamiast mówienia, ostrożnie otuliłem go rękami i przycisnąłem głowę Itachi'ego do swojej klatki piersiowej. Obawiałem się, jak odbierze moje "śmiałe posunięcie", ale chłopak jedynie objął mnie w pasie i wtulił twarz w moje serce, które - przyznam się szczerze - waliło tak, jakby miało zamiar zaraz wyskoczyć. Gładziłem dłońmi jego rozpuszczone włosy i od czasu do czasu pozwalałem sobie na drobne, urywane cmoknięcia, które składałem na jego rozgrzanym czole. Myślałem, że nie potrafię dobrze pocieszać i już prędzej bym kogoś dobił niż dodał mu otuchy. A jednak, po kilku minutach, Itachi przestał drżeć i choć łzy dalej spływały po jego policzkach, nie wydawał z siebie najcichszych dźwięków. Najwidoczniej nie byłem w tym aż tak tragiczny.
          Gdy zauważyłem, że mój brat odrobinę się uspokoił, odchrząknąłem znacząco.
          - Idziesz spać? - zapytałem niepewnie, nie wiedząc czy powinienem się odezwać. - Jesteś strasznie zmęczony.
          Itachi starł łzy rękawem koszuli, po czym odparł:
          - Dziś już nie zasnę. - Uśmiechnął się smutno. - A jeśli nawet, to i tak będę miał koszmary. Wolę posiedzieć.
          - Może... dotrzymam ci towarzystwa?
          Przyjrzał mi się uważnie.
          - Jesteś pewny? - szepnął. - Mam wrażenie, że sam jesteś wykończony.
          - Nie, nie jestem - skłamałem. Faktycznie miałem ochotę na sen, ale jeszcze bardziej pragnąłem przy nim posiedzieć. Nie chciałem zostawiać go samego w takim stanie. Bałem się, że będzie mógł coś sobie zrobić, a nie przeżyłbym, jeśli znalazłbym go rano w łazience z podciętymi żyłami.
          - Dziękuję, że się dla mnie poświęcasz - powiedział, obdarzając mnie uroczym uśmiechem.
          Czułem, jak na moje policzki wkradają się rumieńce, a cała twarz - łącznie z uszami - zaczyna mnie piec. Nie musiałem widzieć swojego odbicia, aby wiedzieć, że po chwili przypominałem buraka w czarnej peruce. Mogłem się tego spodziewać - Itachi znał mnie na wylot i zawsze wiedział, kiedy kłamię albo przez wybujałą dumę - nie potrafię się do czegoś przyznać. Mimo zmęczenia, chciałem przy nim być. Teraz, gdy tak bardzo mnie potrzebował myślałem tylko o tym, by nad nim czuwać. Nic więcej się dla mnie nie liczyło. Starałem się ukryć swoje zawstydzenie, odwracając głowę w przeciwną stronę, ale z mizernym skutkiem - chłopak z łatwością mnie przejrzał, bo zaśmiał się pod nosem. Najwidoczniej nie chciał mnie jeszcze bardziej pogrążać, ponieważ stwierdził, że pójdzie do łazienki, aby doprowadzić się do ładu i zaczeka na mnie w swojej sypialni. A ja zaofiarowałem się, że przez ten czas przygotuję mu zioła na uspokojenie, co było jedynie pretekstem, dzięki któremu zdobyłbym dla siebie kilka minut, by ochłonąć.
          Gdy Itachi wyszedł z kuchnio-jadalni, oparłem dłonie o blat stołu i odetchnąłem głęboko.
          - Co za wstyd - mruknąłem, pocierając ręką twarz. - Jeśli tak dalej pójdzie, on zrozumie, co do niego czuję.
          Kiedy podszedłem do blatu i zacząłem parzyć napar czułem, jakby moje nogi zbudowano z ołowiu. Dałem radę ustabilizować oddech, ale moje serce ciągle biło niewiarygodnie szybkim rytmem, jakbym dopiero co ukończył bieg w maratonie. Z trudem udało mi się opanować drżenie rąk, gdy po upływie kwadransa wspinałem się po schodach, niosąc kubek z gorącym napojem. Jeszcze tylko tego brakowało, żebym oblał się wrzątkiem, co mogło okazać się wyjątkowo łatwym zadaniem, ponieważ poruszałem się w doszczętnych ciemnościach. Odetchnąłem z ulgą, pokonując ostatni stopień i odkrywając, że moje palce pozostały nienaruszone. Ku mojej radości, zauważyłem w głębi piętra snop pomarańczowego światła, który wypłynął na korytarz przez uchylone drzwi. Całe szczęście, że Itachi ich do końca nie zamknął. Nim wszedłem do sypialni, zatrzymałem się i po cichu wsunąłem głowę w szparę, by móc się rozejrzeć. Mój brat siedział na skraju łóżka, a jego sylwetkę oświetlał ciepły blask zapalonej, nocnej lampki. Mimo że na jego policzkach nie było już śladów łez, miał zaczerwienione i podpuchnięte oczy, które smętnie wpatrywały się w wyznaczony punkt na puchatym dywanie. Choć przeczesał włosy, które teraz łagodnie opadały na jego ramiona, ze swoim zasmuconym wyrazem twarzy dalej przypominał jedynie cień człowieka, a nie zdrowego, roześmianego chłopaka, jakim był rano, gdy dopiero wychodził do szpitala.
          Spuściłem wzrok. Jeszcze nigdy nie czułem się równie bezradny. Starałem się zrobić wszystko, aby go rozweselić - myślałem, że szczera rozmowa mu pomoże i pozwoli się wyciszyć, ale widzę, że niczego dobrego nie przyniosła. A może to ja jestem słabym rozmówcą? Nie potrafię słuchać? Sam nie wiem. Głowa już mi pęka od nadmiaru dzisiejszych wrażeń, a każda myśl odbija się od drugiej i nie daje żadnych, nowych pomysłów. Co mam zrobić? Jak mogę ci pomóc, Itachi? Zrobię wszystko, ale daj mi jakikolwiek znak, bo nie mam pojęcia, czego potrzebujesz.    
          Zakląłem pod nosem, po czym zmusiłem się do uśmiechu i wszedłem do pomieszczenia. Chłopak natychmiast przeniósł na mnie spojrzenie i obserwował, jak się do niego zbliżałem.
          - Tylko uważaj - ostrzegłem, wręczając mu kolorowy kubek. - Napój jest bardzo gorący.
          Pokiwał twierdzącą głową i podziękował subtelnym uniesieniem kącików ust. Uklęknąłem między jego nogami, kiedy pociągnął z naczynia potężny łyk naparu, na co moje oczy przybrały rozmiar dorodnych pomarańczy. Myślałem, że oparzy sobie przełyk, ale najwyraźniej temperatura ziół zupełnie mu nie przeszkadzała, bo spokojnie je popijał.
          - Kiedy wychodziłem ze szpitala, pięć osób już nie żyło - powiedział niespodziewanie.
          Poczułem, jak po moim karku przebiega gwałtowny dreszcz. Oparłem łokcie na kolanach chłopaka i delikatnie gładziłem jego ręce, jakbym próbował go ogrzać. Nie śmiałem się teraz odzywać - wiedziałem, że Itachi musi wyrzucić z siebie jeszcze kilka słów.
          - W tym trójka dzieci - ciągnął, wpatrując się w zawartość naczynia. - Czego one były winne? Próbuję zrozumieć jedną rzecz - dlaczego one musiały zginąć, a kierowca ciężarówki, który przez własną głupotę spowodował wypadek, przeżył?
          - Nie zadręczaj się tym - szepnąłem. - Na pewno spotka go sprawiedliwa kara.
          - Bez względu na to, jaki dostanie wyrok, nie zwróci on nikomu życia, prawda?
          - Masz rację - odparłem z wyraźnym zawstydzeniem. - Nie pomyślałem, wybacz.
          - Nie twoja wina. To ja stałem się... - Zacmokał. - Przewrażliwiony. Po tym, jak wyszedłem z kliniki, musiałem udać się na spacer. Nie mogłem stanąć w miejscu, bo bym oszalał. Nawet nie włączyłem telefonu. Dlatego nie mogłeś się do mnie dodzwonić.
          - To już nieistotne. - Odgarnąłem z jego twarzy kosmyk włosów, który opadł na policzek chłopaka. - Grunt, że wróciłeś do domu.
          Uśmiechnął się nieznacznie, lecz po chwili zagryzł wargi, a w oczach na nowo pojawiły się słone krople. Opuścił głowę, aby kosmyki zakryły jego tęczówki. Czułem, jakby do brzucha wpadła mi bryła lodu, gdy spoglądałem na Itachi'ego, który walczył z płaczem. Pragnąłem za wszelką cenę odciągnąć go od ponurych wspomnień i - nawet nie wiem kiedy - chwyciłem go za podbródek, zbliżając usta do twarzy mojego brata. Nie słyszałem już głosu rozsądku, który wrzeszczał, abym się zatrzymał i wycofał, póki jeszcze miałem szansę ucieczki. Myślałem już tylko o miękkości jego warg, które po chwili poczułem, gdy złożyłem na nich nieśmiały pocałunek. Nie zastanawiałem się, co robię - pragnąłem jedynie delektować się jego niepowtarzalnym, słodkim smakiem. Itachi pisnął jak nadepnięta mysz i będąc w szoku wypuścił kubek z ręki, który upadł na podłogę. Trwał w bezruchu, kiedy ja, z przymkniętymi oczami, muskałem jego usta. Marzyłem, by móc nareszcie się z nim połączyć i każdego wieczoru kładłem się spać z nadzieją, że kiedyś złączymy nasze wargi. Nawet nie przypuszczałem, że to tak przyjemne uczucie, które z łatwością pobudziło najczulsze części mojego ciało. Na moment pozwoliłem sobie otworzyć oczy i natychmiast się od niego oderwałem, kiedy zauważyłem z jakim przerażeniem na mnie spoglądał. Zerwałem się na równe nogi, dysząc ciężko. Poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie w twarzy, gdy zdałem sobie sprawę, jak straszny błąd popełniłem. Itachi wpatrywał się we mnie ze strachem, zaciskając dłonie na kołdrze, a jego klatka piersiowa poruszała się w zabójczym tempie. Co ja najlepszego narobiłem?! Czego oczekiwałem?! Że odwzajemni moje uczucie, po czym będziemy żyli długo i szczęśliwie?! Przecież to mój brat, członek rodziny, a dodatkowo - chłopak! Co ja sobie myślałem?!
          - Sasuke - wyszeptał, dotykając dłonią miejsca, na których moje wargi pozostawiły wilgotny ślad.
          Czułem, jak policzki palą łzy. Z trudem zdołałem się poruszyć i prędko wycofałem się w stronę drzwi.
          - Co ja zrobiłem? - mamrotałem, zbliżając się do wyjścia. - Wybacz mi. - Rzuciłem przez ramię i pędem wybiegłem na korytarz.
          Choć słyszałem za sobą wołania mojego brata, nie zatrzymałem się. Było mi tak strasznie wstyd. Przez jeden, głupi gest zerwałem wszystkie relacje, jakie z nim utrzymywałem. Jak ja teraz spojrzę mu w twarz?! Dzięki minucie przyjemności, na zawsze utraciłem najlepszego przyjaciela i ukochanego brata. Już chwytałem klamkę drzwi mojego pokoju, gdy odczułem na ramionach silny, stanowczy chwyt.
          - Puszczaj mnie! - wrzasnąłem, starając się wyrwać z uścisku Itachi'ego. Raptownie wymachiwałem głową i kopałem, aby go odstraszyć, ale chłopak tak mocno mnie trzymał, że w końcu nie mogłem wykonać najmniejszego ruchu.
          - Przestań się wyrywać - powiedział łagodnym tonem. - Uspokój się. Przecież nie mam zamiaru zrobić ci żadnej krzywdy.
          Jego kojące słowa tym razem nie przyniosły żadnych rezultatów - dalej próbowałem mu umknąć, ale był ode mnie o wiele wyższy i silniejszy, więc moje wysiłki jedynie mnie zmęczyły. Nie chciałem z nim teraz przebywać. Czułem się tak, jakby serce pękło niczym lustro i rozbiło się na tysiące drobnych kawałków. Byłem zły na samego siebie i straszliwie rozczarowany. 
          - Proszę, zostaw mnie - jęknąłem rozpaczliwym tonem. 
          Itachi odetchnął głęboko, a jego uścisk zelżał, choć dalej krępował mnie w ramionach. Jednak teraz jego dotyk bardziej przypominał przytulenie niż próbę powstrzymania młodszego brata przed zamknięciem się w sypialni. Z łatwością oparł mnie plecami o ścianę i ułożył ręce po bokach mojej głowy. W półmroku widziałem jego troskliwe spojrzenie, którym mi się przyglądał. Najwidoczniej musiałem wyglądać tragicznie, bo wyraz jego twarzy nagle złagodniał. Spuściłem wzrok i zacisnąłem dłonie na materiale spodni. 
          - Czego ode mnie chcesz? - zapytałem drżącym z emocji głosem.
          - Wyjaśnienia - odparł. - W jaki sposób mnie kochasz, Sasuke? Odpowiedz szczerze.
          Milczałem. Słowa utknęły w moim gardle i nie miały zamiaru z niego wyjść.
          - No dobrze - mruknął Itachi. - Rozumiem, że się boisz. Więc wystarczy, jak pokiwasz głową, dobrze? Zakochałeś się we mnie, prawda?
          Nie mogłem dłużej w sobie tego tłumić. Musiałem w końcu się do tego przyznać. Przed nim i przed sobą. Kiwnąłem potwierdzająco głową, a po moich policzkach spłynęły świeże łzy. Słyszałem, że Itachi nabiera w płuca okazałą ilość powietrza. Miał już zamiar coś powiedzieć, lecz nim zdążył otworzyć usta, wydukałem:
          - Ale co z tego, że cię kocham, skoro ty nie kochasz mnie?
          - A kto ci to powiedział? - wyszeptał poważnym tonem.
          Pierwszy raz od wielu minut skupiłem wzrok na jego twarzy. 
          - Nigdy nie zauważyłeś, że zawsze chciałem być blisko ciebie? - zapytał. - Nie zdziwiło cię, że z nikim się jeszcze nie związałem? Że zawsze poświęcałem ci najwięcej wolnego czasu i odrzucałem flirty innych ludzi?
           No, w życiu nie znalazłem się w takim szoku. Z rozdziawionymi ustami wpatrywałem się w jego tęczówki przepełnione czułością i... miłością? Uszczypnąłem się, dzięki czemu zrozumiałem, że to nie kolejny sen, lecz spełnienie marzeń na jawie.
           Ułożył dłoń na moim policzku i oparł głowę o moje czoło.
           - Kocham cię, Sasuke - wyszeptał.
           Nie mogłem w to uwierzyć - mówił prawdę. Widziałem ją. W jego oczach. Uśmiechnął się szeroko, a ja czułem, jakby moje serce się sklejało. Po chwili nie pozostała na nim nawet jedna rysa. Po policzkach przestały już spływać łzy, a zastąpiły je uniesione kąciki warg. Nie wiem dlaczego, ale wybuchnąłem śmiechem - tyle pozytywnych uczuć się we mnie gotowało, że nie mogłem nad nimi zapanować. Wplątałem dłonie w jego włosy i czekałem, aż wykona swój ruch. Przymknąłem oczy i odczułem, jak jego usta obejmują moje wargi. Mruknąłem z zadowoleniem, kiedy koniuszek języka Itachi'ego nieśmiało próbował wedrzeć się do mojego wnętrza. Rozchyliłem usta, a jego mięsień wdarł się do środka, pieszcząc po kolei wewnętrzne partie policzków, podniebienie, a następnie zaprosił mój język do wspólnych igraszek. Nie potrafiłem się całować. Nigdy tego nie robiłem, dlatego też pozwalałem, aby Itachi nade mną dominował. Podobało mi się to i odpowiadało mojemu uległemu charakterowi.
          Kiedy się od siebie oderwaliśmy, aby zaczerpnąć oddechu, przerwałem dłonią strużkę śliny, która dalej łączyła nasze wargi. Mój starszy brat objął mnie w talii i mocno do siebie przyciągnął, dzięki czemu przylegałem do niego każdym milimetrem ciała. Zaśmiałem się cicho, kiedy złożył na mojej szyi czułe cmoknięcie, po czym wtulił głowę w moje ramię.
          - Potrzebuję twojej bliskości - wyznał.
          - A ja twojej - odparłem, odgarniając kosmyki z jego karku i całując delikatną skórę.
          Chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę swojej sypialni. Ciągle się obejmując, znaleźliśmy się w pokoju, gdzie Itachi ułożył się na łóżku i pozwolił mi nad sobą zawisnąć.
          - Chciałbym, abyś... - Przełknął głośno ślinkę, pieszcząc dłońmi moją szyję. - Był na górze.
          Miałem wrażenie, że oczy za chwilę wypadną mi z oczodołów. Ja? Na górze? Oparłem dłonie po bokach jego głowy i usiadłem okrakiem na biodrach chłopaka.
          - Ale Itachi... - powiedziałem zmieszany. - Ja... nigdy... TEGO nie robiłem. Nie poradzę sobie.
          Uśmiechnął się pobłażliwie.
          - Dasz radę. Będę ci pomagał, bo widzisz... ja... - Spuścił wzrok. - Przez dzisiejsze wydarzenia... boję się, że mógłbym poważnie cię zawieść. Chciałbym, abyś się mną zajął.
          W życiu nie usłyszałem tak rozpaczliwej prośby z ust mojego starszego brata. Byłem przerażony, ale wiedziałem, że teraz on bardziej potrzebuje mojej troski niż ja jego opiekuńczości. Odetchnąłem głęboko i nieznacznie się pochyliłem, ocierając nosem o jego policzek.
          - Dobrze - szepnąłem, pomiędzy urywanymi cmoknięciami, które składałem na jego twarzy. - Obiecuję, że zrobię wszystko, abyś odczuł największą przyjemność.
          Chwycił mój podbródek i zmusił, abym spojrzał w jego oczy.
          - Abyśmy my odczuli największą przyjemność - powiedział, wyraźnie naciskając na drugie słowo.
          Uśmiechnąłem się i ponownie przylgnąłem do jego warg. Tym razem mój język pieścił jego wnętrze, dzięki czemu dogłębnie czułem zapach ziół, które niedawno pił. Ręce Itachi'ego otuliły moją sylwetkę, coraz śmielej poruszały się wzdłuż klatki piersiowej, aż wdarły się pod koszulkę. Musiałem oderwać od niego usta, aby wydać z siebie głośne westchnięcie, które spowodowały palce chłopaka, pieszczące moje twarde sutki. Gdy zdołałem powrócić do rzeczywistości, cicho się zaśmiałem, po czym objąłem rękami jego głowę i polizałem skórę  szyi. Tym razem on nieznacznie jęknął, a ja zacząłem odpinać guziki jego koszuli. Nie minęło nawet kilka sekund, kiedy zdołałem całkowicie rozpiąć ubranie i zrzucić je z jego ramion. Itachi zepchnął je na podłogę i chwycił krańce mojej bluzki, po chwili ją ze mnie zdzierając, dzięki czemu obaj ocieraliśmy się nagimi klatkami piersiowymi. Szybko składałem całusy na całym obszarze korpusu chłopaka, aż moją uwagę przykuły sterczące sutki. Nie wiedząc, na którym skupić się najpierw, lewy zacząłem drażnić palcami, a prawy muskałem wargami. Do moich uszu raz po raz dochodziły zadowolone pomruki. Spojrzałem na twarz Itachi'ego, który ponętnie zagryzał usta, a na jego policzkach pojawiły się urocze rumieńce.
          W końcu zdołałem oderwać się od jego piersi i przeniosłem ręce na podbrzusze, w którym - podobnie jak ja - odczuwał przyjemne ciepło. Pocałowałem obszar skóry nad zapiętym paskiem, na co Itachi gwałtownie wygiął plecy w łuk. Obniżyłem biodra i otarłem się kroczem o jego nabrzmiałą męskość, która malowała się pod materiałem spodni. Nasze jęki się zmieszały, tworząc w pomieszczeniu niebywale gorącą, rozkoszną atmosferę. Ułożył dłonie na mojej talii i za pomocą ruchów rąk, nadał moim biodrom odpowiednią szybkość. Raz po raz ocierałem się o jego krocze, aż niespodziewanie się obniżyłem, dzięki czemu natrafiłem penisem na jądra chłopaka. Obaj krzyknęliśmy w głębokiej ekstazie, rozumiejąc, że najwyższy czas pozbyć się dolnych części garderoby. Ze wspólną pomocą, błyskawicznie znaleźliśmy się w samej bieliźnie. Itachi nieśmiało ułożył ręce na moich pośladkach, zahaczając palcami o gumkę czarnych bokserek. Dotykał mnie tam, gdzie jeszcze nigdy niczyje dłonie mnie nie pieściły, a ja złożyłem długi, czuły pocałunek na jego drżących ustach. W końcu się od niego oderwałem i spojrzałem na wybrzuszenie jego slipek, jakbym pytał czy mogę je z niego usunąć. Itachi twierdząco kiwnął głową, zachęcając mnie szerokim uśmiechem. Odetchnąłem głęboko i drżącymi dłońmi chwyciłem jego bieliznę, po czym pociągnąłem ją w dół, aż znalazła się na wysokości kostek stóp. Chłopak prędko zrzucił ją na posadzkę i bez uprzedzenia dotknął mojej męskości, na co po ciele przebiegł przyjemny dreszcz. Dopiero po dłuższej chwili odważyłem się spojrzeć na jego penisa i nieśmiało chwyciłem go u nasady, poruszając ręką w górę i w dół. Główka pokazywała się i znikała pomiędzy moimi palcami, czemu towarzyszyły donośne pomruki długowłosego. Z lękiem przełknąłem ślinkę i miałem już zamiar wziąć penisa do ust, kiedy Itachi czule objął dłońmi moją głową i odgarnął kosmyki z czoła.
          - Nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz - szepnął.
          - Chcę - odparłem. - Chcę sprawić ci prawdziwą rozkosz.
          Posłał mi czarujący uśmiech, jakby pragnął podziękować za opiekę, którą nad nim objąłem. Wygodnie ułożył głowę na poduszce i przymknął oczy, czekając na moje ruchy.
          - Do roboty - wyszeptałem bezdźwięcznie, próbując się ponaglić.
          Wysunąłem główkę męskości chłopaka i polizałem ją koniuszkiem języka, czemu towarzyszyło głośne westchnięcie Itachi'ego. Początkowo jedynie ją muskałem, nie odważając się na całkowite wsunięcie do ust, aż ostrożnie objąłem ją wargami, po czym zacząłem rytmicznie poruszać głową.
          - Sasuke - jęknął donośnie długowłosy. - Jesteś cudowny.
          Gdybym w tym momencie nie sprawiał mu przyjemności, z pewnością bym się uśmiechnął. Moje ruchy były coraz szybsze i bardziej stanowcze, w czym utwierdzały mnie stękania partnera, który zaciskał dłonie na kołdrze, nerwowo się przy tym poruszając. Zaspokajanie potrzeb Itachi'ego było dla mnie spełnieniem snów, ale także pragnąłem czegoś dla siebie, dlatego ostrożnie dotknąłem jego gorącego wejścia. Musiałem go przygotować, aby nie sprawić mu zbędnego bólu, więc jeszcze oblizałem penisa, po czym z łatwością przewróciłem go na brzuch. Zaśmiał się radośnie, kiedy składałem całusy na jego pośladkach. Prędko pozbyłem się swoich bokserek i położyłem się na jego ciele, obdarowując pocałunkami szyję oraz ramiona chłopaka. Jego pomruki sprawiały, że nie potrafiłem oderwać ust od skóry - hipnotyzowały mnie. Mógłbym godzinami się w nie wsłuchiwać, gdyby nie fakt, że moje podniecenie osiągnęło już kolosalne rozmiary. Otarłem się penisem o jego kość ogonową, jęcząc wprost do ucha Itachi'ego, który bezustannie obserwował moją twarz i muskał językiem mój policzek. Przesunąłem się w dół ciała chłopaka i oblizałem palec wskazujący.
          - Mogę? - zapytałem dla pewności.
          - Oczywiście - odparł, twierdząco kiwając głową.
          Powoli, delikatnie wsunąłem opuszek w jego wejście, bezustannie wpatrując się w twarz mojego brata, na której po raz pierwszy pojawił się grymas bólu. Bez przekonania głębiej wsunąłem palec, na co Itachi raptownie zacisnął zęby. Bałem się, że ciągle będzie odczuwał cierpienie, dlatego też miałem ochotę z niego wyjść i zaspokoić się w inny sposób. Ale chłopak zdołał się rozluźnić i polecił, abym wsunął także środkowy. Spełniłem jego życzenie i na znak partnera zacząłem się w nim poruszać, kreśląc koła oraz linie. Czułem, jak jego mięśnie się wokół mnie zaciskają, a biodra zaczynają wykonywać płynne, okrężne ruchy.
          - Już możesz we mnie wejść - szepnął.
          Przyjrzałem mu się z uwagą.
          - Jesteś gotowy?
          Pokiwał głową, więc ponownie przewróciłem go na plecy. Chciałem, abyśmy się wtedy widzieli. Gdy wygodnie się usadawiałem między jego nogami, Itachi ciągle się do mnie uśmiechał, pragnąc mnie uspokoić, bo - szczerze - byłem przerażony. Moja twarz z łatwością zlałaby się barwą z białą ścianą, a dłonie drżały, jakbym przez kilka godzin stał na mrozie. Bałem się, że mogę zrobić mu krzywdę, że coś pójdzie nie tak, ale kiedy na niego spojrzałem, ogarnął mnie błogi spokój. Jeszcze raz pocałowałem jego podbrzusze i nacelowałem główką na rozciągnięty odbyt. Bez pośpiechu się w niego wsuwałem, aż po same jądra, co Itachi skwitował przeciągłym, jak dotąd najgłośniejszym, jękiem. Z trudem nabrałem powietrza w płuca i mruknąłem, czując mięśnie, które oplatały moją męskość. Przeniosłem wzrok na twarz chłopaka, który przez dłuższą chwilę wgryzał się w poduszkę, aby nie krzyczeć. Dałem mu chwilę, by się przystosował i gdy posłał mi szeroki uśmiech, ułożyłem dłonie po bokach jego głowy. Złożyłem pocałunek na ustach mojego brata i kiedy się od niego oderwałem, zacząłem się ostrożnie poruszać, ciągle wpatrując się w jego oczy. Itachi zacisnął dłonie na moich ramionach i razem nadaliśmy sobie odpowiednie tempo, które przynosiło nam największą falę rozkoszy. Początkowo moje ruchy były słabe, niechlujne, ale z każdą kolejną chwilą stawały się coraz mocniejsze, stanowcze, aż poruszaliśmy się wspólnie w zabójczym rytmie. Nasze głośne jęki wypełniły obszar sypialni, odbijając się od ścian. Czułem, że za chwilę osiągniemy szczyt, dlatego ostatni raz przyspieszyłem, a Itachi otoczył mnie nogami. Nagle ciało chłopaka wygięło się w ponętny łuk, a jego sperma znalazła się na moim brzuchu. Pchnąłem jeszcze raz, samemu osiągając największą ekstazę. 
         Z cichym mlaskiem wysunąłem się z ciała mojego brata, po czym opadłem na jego klatkę piersiową. Zaśmiałem się cicho, układając głowę na jego sercu, kiedy on otoczył mnie ramionami i cmoknął we włosy.
          - I jak było? - zapytałem, głośno przy tym dysząc.
          - Hm... mogło być lepiej - odparł figlarnym tonem. Gdy zmierzyłem go upiornym spojrzeniem, szczerze się roześmiał i poczochrał dłonią moje kosmyki. - Żartuję. Byłeś wspaniały.
          Ostatkami sił przesunąłem się na wysokość jego twarzy. Ułożyłem dłoń na policzku i czule ucałowałem wargi chłopaka.
          - Kocham cię, Ita - szepnąłem, krwisto się przy tym rumieniąc.
          - Ja ciebie też - odparł. - Wiesz, Sasuke. Sądziłem, że ten dzień będzie tym, którego nigdy nie chciałbym przeżyć. A dzięki tobie okazał się najwspanialszym, jaki mnie spotkał.
          Czułem, że łzy wzruszenia napływają do moich oczu. Aby je ukryć, wtuliłem twarz w jego ramię. Nie chciałem myśleć, co teraz z nami będzie, jak utrzymamy swój związek i czy uda nam się zmierzyć z problemami, które nam przyniesie. Pragnąłem jedynie czuć jego ręce, które właśnie mnie otulały, delektować się zapachem skóry i rozkoszować się faktem, że jeśli nie odważyłbym się zaryzykować, nigdy bym go nie zyskał. Od dziś wiem, że warto próbować. Lepiej jest już znosić gorycz porażki niż żałować, że czegoś się nie zrobiło, bo największa pomyłka może się czasem okazać najlepszym wyborem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie kochani :)

Dziś prezentuję Wam one-shot ItaSasu, który powstał z mojego nagłego wzrostu zainteresowania tymże pairingiem. Zawsze go uwielbiałam, ponieważ to od niego zaczęła się moja przygoda z yaoi i mam wobec braci ogromny sentyment. Dlatego też pomyślałam, że fajnie byłoby coś o nich napisać i tak powstał "Dzień, którego pragnąłbym nigdy nie przeżyć". Szczerze mówiąc, jestem go bardzo niepewna, ponieważ od dawna nie pisałam żadnych one-shotów, a także do dziś nie opisałam sceny erotycznej. Ta jest moją pierwszą, dlatego chciałabym, abyście powiedzieli czy przypadła Wam do gustu, a jeśli nie, to co powinnam zmienić, dodać lub odjąć. Będę cierpliwie czekać na Wasze opinie :)

Wcześniej pytałam czytelników czy byliby zainteresowani opublikowaniem autorskiego opowiadania. Zliczyłam wszystkie głosy i większość opowiedziała się za publikacją, ale niestety, kochani - jeszcze musimy z tym poczekać. Przemyślałam prowadzenie dwóch opowiadań i dodawanie ich na zmianę. Doszłam do wniosku, że w trakcie roku szkolnego może się to okazać niemożliwe do zrealizowania przez mój ograniczony czas wolny. Jednak w tym roku będę miała o wiele mniej zajęć niż w zeszłym, ponieważ odpada mi większość przedmiotów i zostaje ich zaledwie siedem. We wrześniu, kiedy dostanę nowy plan zobaczę czy starczy mi czasu na dodawanie dwóch historii. Jeśli się okaże, że tak, to za kilka tygodni pojawi się prolog, jeśli nie - kontynuowane będzie "Serce mroku", a autorskie opowiadanie pojawi się po jego zakończeniu. Mam nadzieję, że nikogo z Was nie rozczarowałam.

Następny wpis powinien niebawem się pojawić i będzie to 13 rozdział "Serca mroku". Po nim prawdopodobnie pojawi się następny one-shot.

Pozdrawiam serdecznie i do następnego wpisu :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~

poniedziałek, 15 lipca 2013

"Serce mroku" ~ Rozdział 12


W którym pojawiają się niezabliźnione rany...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
          Blondyn nerwowo zmarszczył brwi, gdy zauważył, że obraz wspomnienia Potomka Nocy staje się zamazany. Kontury poszczególnych elementów gwałtownie bledły i zlewały się z pozostałymi barwami. Po krótkiej chwili Naruto z wielkim trudem mógł odróżnić od siebie twarze wampirzych braci, jakby okryła je gęsta zasłona mgły. Kiedy ostatecznie uległy rozmyciu, różnorakie kolory zmieszały się w wspólną całość przybierając czarny odcień. Przenikająca ciemność, która wypełniła połączone umysły zdołała sprawić, że rytm serca lekarza niespokojnie przyspieszył, a po jego ciele raz po raz przebiegały upiorne dreszcze. Choć doświadczenie więzi, jaka istniała pomiędzy rodzeństwem pozwoliła mu zaznać pozytywnych uczuć młodszego Uchihy, Uzumaki miał wrażenie, że na nowo wzrasta w nim niepokój. Nie potrafił pojąć, dlaczego wewnątrz jego głowy zapanował mrok. Był pewny, że Sasuke nie przekazał mu jeszcze wszystkich wydarzeń i snuł przypuszczenia, iż czerń może być przerwą pomiędzy ukazywanymi wspomnieniami. Jednakże, z jakiego powodu ciemnooki zwlekał z dalszym ujawnianiem przeszłości? Czyżby zmierzenie się z dawnymi przeżyciami przerastało jego siły? Wywołało wahanie, które uniemożliwiało podjęcie dalszych kroków?
          Kruczowłosy dotkliwie przegryzł wargę, z której wypłynęła kropla krwi. Potoczyła się wzdłuż podbródka i z cichym pluskiem skapnęła na marmurową posadzkę. Wcześniej, gdy rozmyślał nad przekonaniem Naruto do użycia wampirzych zdolności, za jedyny, upragniony cel obrał odnalezienie Itachi'ego. Nie zważał na metody, których musiałby użyć, czas, jaki byłby zmuszony poświęcić, ani tym bardziej na własne bariery czy też zagrożenie swojego życia. Wiedział, iż dla ocalenia starszego brata nie cofnąłby się przed niczym. Nawet byłby gotów podpisać cyrograf z samym diabłem lub pozwolić posiekać swoje ciało na setki kawałków i wrzucić je do rzeki jako pokarm dla ryb, byle tylko zapewnić mu bezpieczeństwo. "Skoro nie ugiąłbym się przed takimi wyzwaniami, to czym będzie dla mnie powrót do przeszłości? Błahostką, z którą niewątpliwie sobie poradzę.", myślał. Niestety wykorzystanie swoich przekonań w praktyce okazało się być trudniejsze niż mógłby przypuszczać. Dbał wyłącznie o dobro blondyna, przez co zastanawiał się czy złączenie jaźni nie wpłynie negatywnie na zdrowie chłopaka oraz o uratowanie długowłosego, lecz ani razu nie zaszedł w głowę czy wyjdzie zwycięsko ze starcia z najtragiczniejszymi wspomnieniami. Przez ubiegłe lata za wszelką cenę próbował zapomnieć o rzekach krwi ociekających ulicami osady Sandimel. Pragnął już nigdy więcej nie widzieć twarzy wykrzywionych w agonii czy też odciętych członków Potomków Nocy, które pożerały wygłodniałe, dzikie zwierzęta. Łaknął nie słyszeć przeraźliwych wrzasków dzieci, kobiet, mężczyzn i starców, gdy ich sylwetki rozcinały miecze Łowców, tratowały końskie kopyta lub pochłaniały świszczące płomienie. Miał nadzieję, że jeśli tamtejsze zdarzenia ukryje na dnie pamięci, nie będzie do nich wracał ani o nich rozmawiał, z czasem stracą druzgocącą siłę - zupełnie nie zostanie sparaliżowany strachem. Teraz, gdy całkowicie nie był na to przygotowany, musiał na nowo przeżyć dawną tragedię. Zdawał sobie sprawę, że jest to jedyny sposób, który może definitywnie wpłynąć na decyzję błękitnookiego - ostatnia deska ratunku, spokojnie czekająca, aby po nią sięgnąć. 
          Jednak przerażenie, które wywołał fakt, iż musi powrócić na dno pamięci spowodowało, że Sasuke nie dawał rady przełamać oporów. Nieznośne uczucie bezsilności, zawiedzenia samym sobą sprawiło, że ostre, wydłużone kły tworzyły kolejne, bolesne rozcięcia, aż usta Potomka Nocy przypominały wyglądem szarpaną ranę. Czerwona ciecz strugami spływała szyją czarnowłosego, po czym brudziła bandaż na piersiach lub lądowała na podłodze, gdzie zatrzymywała się w zagłębieniach między płytami marmuru. Zdołał odzyskać trzeźwość umysłu dopiero wtedy, kiedy odczuł na swoich policzkach delikatne, kojące ruchy. Naruto, który równie mocno odczuwał lęk Uchihy, pieścił opuszkami palców aksamitną skórę wampira. Pragnął skutecznie go uspokoić, rozluźnić rozedrgane nerwy, aby obaj mogli odczuć upragnioną ulgę.
          Zabiegi blondyna musiały przynieść odpowiedni efekt, ponieważ nie minęło nawet kilka sekund, jak poczuł, że drżenie rąk Sasuke ustało i zastąpił je stanowczy chwyt. Oddech wampira, choć ciągle przyspieszony, zwolnił tempa, a sam ciemnooki wsunął kły, aby nie wywoływać zbędnego samookaleczenia. Gdy przypomniał sobie o obecności lekarza zrozumiał, że nie musi mierzyć się zupełnie sam z własnymi słabościami. Naruto ciągle mu towarzyszył - mógł do woli rozkoszować się przyjemnym ciepłem skóry młodzieńca, jego odurzającym zmysły zapachem oraz świadomością, że kiedy otworzy oczy ujrzy te błękitne, hipnotyzujące tęczówki. Za każdym razem, widząc urokliwie, niebieskie spojrzenie pół-wampira ogarniało go uczucie bezpieczeństwa, zupełnego odcięcia od świata. Wiedział, że gdy tylko zakończy złączenie umysłów, przywita go czuły wzrok lekarza - odegna wszelkie troski, zastąpi strach opanowaniem, położy kres wewnętrznemu cierpieniu.
          Sasuke odetchnął głęboko, a na jego twarz wkradł się subtelny uśmiech. Natychmiast jednak skrzywił się, gdy odczuł nieznośne szczypanie poranionych ust. Mimo że przybrał udręczoną minę, po raz pierwszy od wielu minut w jego głowie kłębiły się radosne myśli. Trwoga, którą odczuwam jest w pełni uzasadniona, pomyślał. Lecz jeżeli teraz się ugnę, nie zmierzę się z pamiętnym koszmarem, to jak mogę myśleć o ochronieniu Itachi'ego? Jeśli teraz się wycofam, zawiodę siebie, mojego brata, a także Naruto, który cierpi, doświadczając mojego bólu. Łatwiej byłoby zrezygnować i znaleźć inną drogę, ale czy prosta ścieżka, która nie doprowadzi mnie do celu jest lepsza od zawiłego szlaku? Będzie ciężej. Nie raz skręcę kostkę wpadając do dziury, nie raz pozdzieram łokcie i kolana, ale, cholera, dopnę swego - przejdę go z podniesioną głową!
          - Przygotuj się na kolejne wspomnienie - szepnął brunet.
          Blondyn wydał z siebie piskliwy krzyk, kiedy niespodziewanie w jego głowie pojawiła się znajoma kula światła. Gdy blask stopniowo przygasał, Naruto zaczął zauważać rozmyte kontury, które tworzyły następną wizję przeszłości. Nim skupił się na dawnych wydarzeniach, uśmiechnął się szeroko. Jesteś nie do pokonania, Sasuke.

*******
       
          Sześciolatek starał się wyrwać ramię z żelaznego uścisku zagadkowych dłoni. Dopiero położył się do łóżka, zdołał przybrać wygodną pozycję i po krańce uszu okryć ciało puchatą kołdrą. Miał nadzieję, że uda mu się zasnąć nim zacznie świtać - blask wschodzącego słońca zawsze przenikał przez szybę okna, padał na jego twarz, przebijał się przez cienkie powieki i drażnił umęczone oczy. Po ciężkiej nocy, w której chłopiec był świadkiem kłótni rodziców, zaznał gniewu rozwścieczonego ojca, a następnie przemarzł na dachu budynku, miał ochotę spędzić cały nadchodzący dzień w krainie sennych marzeń. Teraz, gdy nareszcie zaczynał usypiać, jakiś Potomek Nocy za wszelką cenę próbował go wybudzić. Malec był przekonany, że to z pewnością któryś z członków jego rodziny przeszkadza mu w odpoczynku z błahego, nic nieznaczącego powodu. "Może to mama znów się zdenerwowała, bo nie pozbierałem zabawek w salonie albo tata, że nie utrzymuję porządku...", pomyślał. Postanowił ignorować napastnika, aż temu znudzi się szarpanie jego nocnej koszuli i pozwoli mu smacznie spać. Wolał wysłuchać pouczeń, kiedy nabierze sił niż znosić krzyki bliskich, gdy jego ciało jest już wycieńczone i domaga się relaksu.  
          - Sasuke! Sasuke, błagam! Obudź się! Otwórz oczy! Proszę!
          Słysząc rozpaczliwe wołania Itachi'ego, chłopiec natychmiast podniósł się do pozycji siedzącej. Nigdy wcześniej nie wyczuł w głosie starszego brata tak potężnego drżenia, które z łatwością zjeżyło mu maleńkie włoski na karku. Każde pojedyncze słowo przepełniał histeryczny strach, co w przypadku długowłosego - spokojnego wampira, podchodzącego z wyraźnym dystansem do wszelkich wydarzeń - wydało mu się nie tyle dziwne, co prawdziwie przerażające. Krzyk podziałał na sześciolatka równie dobrze jak wylanie kubła zimnej wody na głowę, dzięki czemu nie musiał nawet przecierać zaspanych oczu, aby wyraźnie widzieć w półmroku. Nie potrafił złapać tchu, kiedy dostrzegł, że ręce Itachi'ego - które ciągle ściskały jego ramiona - pokrywały ślady oparzeń. Potężnie zaczerwieniona skóra w wielu miejscach boleśnie pękała, a z pęcherzy i ran wyciekały krople krwi. Gdy z trudem zdołał podnieść wzrok zauważył, iż po jego policzkach rzekami spływają łzy, a nocna koszula w wielu miejscach jest porozdzierana oraz osmalona.
          - Braciszku... - wykrztusił malec, a jego oczy potężnie się zaszkliły. Mimo że pragnął zapytać, co się wydarzyło, jak doszło do skrzywdzenia Itachi'ego, pozostałe słowa stanęły w gardle. Szok, który wywołały rany oraz płacz długowłosego był tak głęboki, iż Sasuke nie mógł wykonać najmniejszego ruchu. Stracił panowanie nad swoim ciałem i miał wrażenie, że za chwilę bezwładnie opadnie na łóżko.
          - Musimy uciekać! Ludzie napadli na naszą osadę! Oddziały Łowców pokonały straż i wdarły się do miasta! Mordują mieszkańców i podpalają domy! Parter naszej posiadłości już stoi w ogniu, a płomienie przedostają się na piętro! Nie mam pojęcia czy jeszcze istnieją schody...Jeśli nie... - Zapłakał głośno. Lament ścisnął jego gardło, przez co nie mógł dokończyć straszliwej myśli.
           Dopiero w tej chwili Sasuke dostrzegł kłęby dymu, które przysłaniały drewniane meble, a w jego płuca wdarł się duszący zapach. Sześciolatek zaczął gwałtownie kasłać mając nadzieję, że za chwilę zdoła nabrać choć odrobinę czystego, niezanieczyszczonego powietrza.
          Itachi, dzięki swemu wyostrzonemu zmysłowi węchu jako pierwszy poczuł gryzący zapach spalenizny, który z łatwością wybudził go ze snu. Kiedy otworzył oczy, płomienie już niszczyły drzwi jego sypialni i wpełzały do pokoju. Wspinały się po ścianach, aż do sufitu, przez co podpierające go belki zaczęły pękać i spadać na podłogę. Oślepiony blaskiem ognia, odurzony wonią dymu, nie miał innej szansy na ocalenie jak tylko spróbowanie przebiegnięcia między językami szalejącego żywiołu. Płomienie smagały jego ciało niczym bicze, łamiące się drewno uderzało w głowę, tworzyło skaleczenia na plecach. Choć został dotkliwie poparzony, zdołał się przedrzeć i nie myśląc o cierpieniu, napędzany adrenaliną, od razu zbudził swoich rodziców, którzy ruszyli do głównego wejścia domu. Nad drzwiami sufit podparty był ogromną belą drewna. Jeśli ogień strawiłby jej zabezpieczenia, bez trudu zablokowałaby jedyne wyjście z posiadłości wydając na rodzinę wyrok śmierci. Bowiem o wyjściu oknami nie mogło być mowy, gdyż przez wąskie szyby nie zdołałby przedostać się dorosły wampir - nawet maleńki Sasuke miałby ogromne problemy. Gdy Mikoto oraz Fugaku podtrzymywali pal, aby dzieci zdążyły się wydostać, Itachi podjął się zadania wyniesienia sześciolatka z płonącego budynku. Pędząc w stronę pokoju malca gorączkowo zastanawiał się jak mogło dojść do najazdu wrogich oddziałów. "Osada Sandimel od lat była potężnie chroniona", myślał. "Nawet jeśli ludziom udałoby się obalić mury, zawsze znalazłby się strażnik Potomków Nocy, który podniósłby alarm. Dlaczego więc nie usłyszałem bicia w dzwon? Dlaczego dopiero zapach dymu zdołał mnie zbudzić? Czyżby...", pokręcił przecząco głową. "Nie, to niemożliwe. Wrogie wojska nie poradziłyby sobie z zamordowaniem wszystkich strażników bramy miasta za jednym podejściem. Musieliby przygotować wymyślną zasadzkę, zaatakować znienacka, szybko i precyzyjnie. Gdyby mieli wystarczającą ilość Łowców i każdy z nich przypadałby na jednego wampira, to i tak nie zdołaliby zgrać się w czasie - któryś Potomek Nocy z pewnością by uciekł i ostrzegł mieszkańców. Chyba że...", jego źrenice się zwęziły, a pięści wściekle zacisnęły. "Ktoś nas zdradził. Istnieją na świecie tylko jedne istoty, które zdołałyby równocześnie pokonać hordę strażników, po czym bezszelestnie wprowadzić oddziały do centrum miasta - Telepaci. Jeżeli ktokolwiek dopuścił się tego haniebnego czynu musiał być ich przedstawicielem", jednym susem przeskoczył przez niską ścianę ognia, a jego przemyślenia przerwał widok drzwi prowadzących do sypialni młodszego brata.  
          
*******

         Naruto poruszył się niespokojnie, kiedy odczuł, że każdy, nawet najmniejszy mięsień jego organizmu staje się napięty. Ciało blondyna przypominało wyglądem naciągniętą strunę, która tylko czekała na odpowiednią okazję, aby się rozerwać. Próbował ustabilizować wzburzony oddech, lecz mimo usilnych starań, z trudem wciągał w płuca niewystarczającą ilość powietrza. Emocje, które go wypełniały miały tak ogromną siłę, iż myślał, że za chwilę eksploduje. Głęboki lęk mieszał się z rozpaczą wywołując upiorny ból głowy oraz gwałtowne mdłości. Czuł, jakby do żołądka wpadła bryła lodu, a serce bezlitośnie miażdżyły nieznane dłonie.
          Ogień od najmłodszych lat kojarzył się lekarzowi z rodzinnym ciepłem, czułością i miłością, którą okazywał mu ojciec. Każdego wieczoru, wraz z Minato przesiadywał przed rozjarzonym kominkiem posiadłości. Otoczony ramionami taty, nie obawiał się płomieni. Wręcz uwielbiał przyglądać się tańcom barwnych, ognistych języków. Nawet teraz, po utracie Namikaze, Naruto ciągle przepadał za obserwowaniem paleniska i każdego dnia poświęcał kilka minut, aby ogrzać się żywiołem. Przyjemny gorąc, który wtedy odczuwała jego skóra, przywodził mu na myśl objęcia mężczyzny - dzięki niemu bezustannie czuł obecność ojca. W ten sposób choć odrobinę łagodził tęsknotę. Natomiast w oczach Sasuke, ogień był jedynie druzgocącą siłą, która siała wyłącznie zniszczenie. Płomienie powodowały bolesne oparzenia, z łatwością obracały ciała w marną kupkę popiołu. Gdy ujrzał obrażenia Itachi'ego - przyrumienioną, pękającą skórę usłaną pęcherzami - znienawidził ogień. Nie cierpiał zjawiska, które bez wyraźnych powodów ośmieliło się tknąć długowłosego. Wiedział, że płomienie są niebezpieczne. Ze szczególnością wtedy, kiedy używały ich nieodpowiednie ręce.
          Zanim doszło do złączenia umysłów, Uzumaki sądził, że ciemnooki jest do niego podobny. Choć wyraźnie poróżniał ich wygląd oraz osobowość, Naruto widział w Potomku Nocy namiastkę samego siebie. Zauważał w jego spojrzeniu identyczny żal, wewnętrzne cierpienie, tęsknotę za ukochanymi, których utracił. Podobnie jak Sasuke, pragnący ocalić Itachi'ego - jedyną rodzinę, która pozostała mu na świecie - blondyn bezustannie wierzył, że kiedyś uda mu się odnaleźć Minato. Jego rozum podpowiadał, iż istnieją marne szanse, dzięki którym ojciec zdołał umknąć Łowcom, ale serce kategorycznie odmawiało mu pogodzenia się ze śmiercią taty. Nie chciał wierzyć, iż mężczyzna, po wycieńczających torturach w twierdzy, został zamęczony lub ścięty, a jego ciało wrzucono na dno rzeki, podano psom na pożarcie albo pozostawiło w celi, aby zgniło i posiliły się nim robaki. Wolał żyć w przekonaniu, że Minato przetrwał i nie kontaktuje się z nim, aby skuteczniej go chronić.
          Teraz, doświadczając uczuć sześciolatka, rozumiejąc jego przerażenie oraz bezradność w obliczu tragedii, Naruto utrwalał się w przekonaniu, że on i Sasuke to dwie zupełnie odmienne osoby. Choć blondyn także zaznał okrucieństwa ludzi zrozumiał, że porównywania jego dzieciństwa z przeszłością wampira, to jak zestawienie ukłucia igłą z raną zadaną mieczem - niedorzeczność, czysta kpina. Nie przypuszczałem, że istnieją między nami tak znaczne kontrasty, pomyślał. Wykazałem się wybitną głupotą będąc głuchym na twoje rozpaczliwe błagania, Sasuke.
          Usta Uzumakiego potężnie zadrżały, kiedy odczuł, że jego powieki stają się wilgotne.               
*******


          - Chodź! - powiedział Itachi łapiąc dłoń sześciolatka. - Zabiorę cię w bezpieczne miejsce.
          Sasuke kiwnął głową bez większego przekonania. Wiedział, że kiedy ludzie znaleźli się w mieście, nie istniał wampir, który mógłby czuć się spokojny bez względu na to, gdzie by przebywał. Jednak pragnął wierzyć w słowa brata, które tym razem zabrzmiały wyjątkowo łagodnie, jakby za wszelką cenę pragnął go uspokoić.
          Malec zacisnął palce na ręce długowłosego i z jego pomocą błyskawicznie wyplątał się z pościeli, stając na równe nogi. Gdy pędem znaleźli się przy drzwiach sypialni, Itachi zmarszczył brwi łapiąc za metalową klamkę. "Gorąca...", pomyślał. "Czyżby płomienie się już tutaj przedostały?".
          - Cofnij się - polecił, instynktownie chowając malca za swoimi plecami.
          Sześciolatek posłusznie wykonał zadanie i ze strachem obserwował, jak chłopak powolnie uchylał drzwi. Kiedy wejście otworzyło się na niemal pełną szerokość, Itachi miał już odetchnąć z ulgą, gdy niespodziewanie został oślepiony żółto-pomarańczowym światłem. Zdążył jedynie przysłonić twarz rękami nim płomień potężnie buchnął zza framugi. Z łatwością oparzył wrażliwą skórę wampira, która w wielu miejscach przybrała szkarłatną oraz brunatną barwę. Mimo dotkliwych obrażeń, chłopak nie odczuł bólu - panika, w której się znajdował była tak głęboka, iż otępiła jego zmysły. Minęło kilka sekund aż udało mu się usłyszeć przeraźliwe wołania młodszego brata. Chłopiec ze łzami w oczach szarpał kraniec jego koszuli, aby Itachi ruszył się z miejsca i odsunął od drzwi - był pewny, iż za chwilę ogień powróci. Nie musiał długo czekać, aby zauważyć płomień, który ponownie zajął drewnianą, pękającą ramę. Bez namysłu, Sasuke objął kolana brata i z całej siły szarpnął jego ciałem, dzięki czemu obaj stracili równowagę upadając na posadzkę. Z przerażeniem spoglądali w swoje twarze, gdy kolejny wybuch rozegrał się nad ich głowami. Towarzyszący mu huk sprawił, iż Itachi ocknął się z chwilowego transu powolnie wracając do rzeczywistości. Syknął wściekle przez zaciśnięte zęby, kiedy odczuł nieznośne pieczenie oparzonych ramion. Miał wrażenie, że z bólu oczy zachodzą mu gęstą mgłą, a z ciała wyparowują dotychczasowe siły. Balansował na granicy omdlenia, kiedy dostrzegł łzy spływające po policzkach sześciolatka. "Jeżeli poddam się ranom, Sasuke nie zdoła wydostać się z posiadłości", pomyślał. "Tylko ja mogę go ocalić od spłonięcia lub śmiertelnego zatrucia dymem". Boleśnie zagryzł wargi i z trudem podniósł się do pozycji siedzącej, po czym posłał zszokowanemu malcowi uspokajający uśmiech.
          - Nie lękaj się - szepnął. - Obiecuję, że cię stąd zabiorę.
          Itachi z wyraźnym trudem powstał z podłogi i choć początkowo się zachwiał, zdołał ustać w wyprostowanej pozycji. Spoglądając na zapłakanego Sasuke czuł, jak wraca do niego utracona energia i chęci do dalszej walki. Nie mógł się poddać i pozwolić, aby ból zdołał go pokonać - sześciolatek na niego liczył i uwierzył, że wyjdą cało z najazdu. "Jestem jego ostatnią nadzieją. Nie mogę przegrać. Nie mogę przegrać! Muszę dla niego walczyć!".
          Malec nie zdążył zareagować, gdy Itachi otoczył go ramionami i wziął na swoje ręce. Choć przegryzał usta z bólu, który wywoływały pękające oparzenia, jego uścisk nie zelżał.
          - Ita... - jęknął sześciolatek. - Ale twoje obrażenia...
          - Dam sobie...radę - odparł. - Śmierć to słabeusz, który na pewno sobie ze mną nie poradzi - Przycisnął głowę chłopca do swojej szyi. - Zamknij oczy. Dopóki nie powiem, abyś je otworzył, nie próbuj patrzeć.
          Sasuke, nie oczekując wyjaśnień, wtulił głowę we włosy Potomka Nocy. Niepowtarzalny zapach brata wdarł się w jego nozdrza, napawając go spokojem. "Nic złego się nie wydarzy. Przecież jestem z Itachi'm, a przy nim nigdy nie zostałem skrzywdzony", pomyślał.
          Długowłosy badawczo przyjrzał się drzwiom sypialni. Od kilku minut nie widział płomieni, ale był przekonany, że gdy tylko pokona próg zobaczy rzędy ognia wijącego się korytarzem. Nie miał wyboru - musiał przedrzeć się w stronę schodów, dlatego też ostrożnie zbliżył się do wyjścia z pomieszczenia. Stawiał rozważne kroki będąc przygotowanym na ewentualny powrót wybuchów. Gdy nic na nie nie wskazywało, chłopak mocniej objął ciało sześciolatka i błyskawicznie znalazł się w holu. Raptownie odskoczył w bok, kiedy sprawdziły się jego najgorsze obawy - ogniste języki pochłaniały pozostałą część przejścia. Rozpaczliwie poszukiwał innej drogi, lecz za jego plecami znajdował się jedynie ślepy zaułek. Czując na swojej skórze łzy kapiące z oczu Sasuke zrozumiał, że nie może dłużej czekać - pożar jeszcze bardziej się rozprzestrzeni, a wtedy utracą ostatnią szansę przetrwania.
          - Trzymaj się mocno - rzekł Itachi, po czym odetchnął głęboko i poderwał się do biegu.
          W zawrotnej szybkości przedzierał się przez świszczące płomienie, przeskakiwał przez ich macki, które tylko czekały, aby chwycić go za nagie stopy. Czuł jak drzazgi popękanych desek wbijały się w nogi, lecz ani na chwilę nie zwolnił tempa - gdyby to zrobił mógłby się zawahać, przez co zostałby zamknięty wewnątrz szalejącego ognia. Kącikami oczu widział płomienie pochłaniające zdjęcia rodziny Uchiha, które zdobiły ściany posiadłości. Ramki spadały z gwoździ, a rozbite szkło leżało na posadzce przypominając wyglądem miniaturowe kryształy. Itachi krzyknął przeraźliwie, gdy odczuł, że jeden z odłamów wbił się w jego skórę, przez co chłopak pozostawiał za sobą krwawe ślady. Jednakże przestał zwracać uwagę na ból kończyn, gdy ujrzał w oddali upragnione schody. "Na szczęście są! Bałem się, że już runęły". 
          Wyminął płomień i wpadł na stopnie. Dym skutecznie ograniczał widoczność przez co chłopak z wielką trudnością radził sobie ze schodzeniem - martwił się, że mógłby się potknąć i wraz z sześciolatkiem spaść z dużej wysokości. Ku jego radości zbliżał się do końca, kiedy raptownie się zatrzymał. W porę zauważył, że ostatnie stopnie już zostały strawione przez ogień i na ich miejscu znajdowało się jedynie parę nadpalonych desek. Zebrał w sobie resztki sił, po czym wykonał długi skok. Szczęśliwie wylądował na lekko zgiętych nogach i udał się w stronę głównego wyjścia z posiadłości. Nie raz potykał się o rzeczy, które znajdowały się na posadzce - czasem były to twarde elementy walącego się sufitu, a następnie miękkie, pluszowe zabawki. Uderzał się o krańce mebli, których przez ograniczoną widoczność nie potrafił zauważyć. Jednego był pewny i nie musiał wyraźnie widzieć, aby zdać sobie z tego sprawę - jego nogi pokrywały głębokie rany. Starał się nie myśleć o bólu, który paraliżował jego członki - skupił się wyłącznie na biegu, dzięki czemu powolnie dostrzegał upragnione drzwi. Z niewiarygodną prędkością przedarł się przez ostatni zakręt, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Pośród dymu dostrzegł rodziców, którzy podpierali rękoma pękającą belę drewna. Mikoto, zalana łzami, roześmiała się serdecznie widząc Itachi'ego, który otulał ramionami przerażonego Sasuke. Nawet po policzkach Fugaku - wampira nieukazującego uczuć - potoczyły się słone krople.
          Kiedy długowłosego oddzielało zaledwie kilka metrów od drzwi, pal przeraźliwie zatrzeszczał, a przez jego środek przeszło szerokie pęknięcie. Matka i ojciec wydali z siebie głośne krzyki, a ich łokcie ugięły się pod naporem drewna.
          - Szybciej, Itachi! - wrzasnął mężczyzna. - Dłużej nie wytrzymamy!
          Chłopak ze zrozumieniem kiwnął głową i przyspieszył kroku. Niczym błyskawica wyminął Potomków Nocy, wypadając na zewnątrz budynku. Tuż za nim ruszyli rodzice, którzy zdołali przeskoczyć przez próg nim pal runął na ziemię, blokując drzwi.
          Długowłosy dyszał ciężko, starając się odzyskać głęboki, miarowy oddech. Wycieńczenie połączone z bólem poranionego ciała z łatwością powaliło go na kolana. Zdołał postawić sześciolatka na ziemi, po czym podparł się rękami o brukowaną kostkę ulicy. Płuca, które nareszcie wypełniło świeże powietrze paliły go żywym ogniem, a nogi wydawały się ciężkie, jakby wykonano je z ołowiu. Czuł gwałtowne mdłości, które potęgowały zawroty głowy. Jego piekące, przekrwione oczy raz po raz się zamykały, lecz fakt, że zdołał wydostać się z pożaru i ocalić sześciolatka napawał go radością. Dopiero, gdy zdołał pozornie ochłonąć zauważył, że stojący przed nim chłopiec ciągle ma przymknięte powieki, a na jego policzkach widnieją zaschnięte strugi łez. Itachi zaśmiał się cicho, po czym powiedział:
          - Już możesz je otworzyć.
          Sasuke pokornie wykonał polecenie, a po jego ciele przebiegł upiorny dreszcz. Nigdy wcześniej nie widział długowłosego, którego ciało obficie krwawiło, a do brudnej, poranionej skóry przyklejały się rozpuszczone, zakurzone kosmyki. Okopcona, porozrywana koszula zwisała na jednym ramieniu, eksponując napięte mięśnie. Sześciolatek wiedział, że Itachi jest przytomny tylko dzięki swej niecodziennej witalności - jego obrażenia goiły się prędzej niż u pozostałych Potomków Nocy. Gdyby nie wyjątkowa zdolność, długowłosy z pewnością byłby już na granicy śmierci. Malec poczuł, że jego gardło ściska się pod wpływem łez na myśl, iż chłopak poświęcił własne ciało, aby go uratować. Choć mógł prędzej uciec z posiadłości, zostawić go w sypialni i nie narażać się na cierpienie, Itachi postanowił ocalić sześciolatka. Zdawał sobie sprawę, że w warunkach, jakie panowały w posiadłości istniały marne szanse na wyjście bez szwanku z pożaru. "Mimo to wyniósł mnie z płomieni", pomyślał chłopiec, a po jego policzkach potoczyły się rzeki łez. Delikatnie ułożył dłonie na policzkach długowłosego i złożył czuły pocałunek na jego rozgrzanym czole. 
          - Dziękuję, braciszku - szepnął, wtulając głowę w szyję wampira.
          Itachi uśmiechnął się i pozwolił sobie oprzeć podbródek na ramieniu malca. Gdyby nie oparzenia rąk, z wielką chęcią by go przytulił. Choć zmęczony, czuł przyjemne ciepło, które pojawiło się w sercu, kiedy pomyślał, że udało mu się dotrzymać swojej przysięgi. Dawno temu obiecał, że zawsze, bez względu na własne poświęcenie, nie pozwoli, by Sasuke stała się najmniejsza krzywda. Teraz jego ukochany, mały braciszek mógł czuć się bezpieczny, bo on zawsze nad nim czuwał, czuwa i będzie czuwał. 
          Gdy sześciolatek odsunął się na nieznaczną odległość i obdarzył go czarującym uśmiechem, Itachi zastanawiał się, dlaczego rodzice się do nich nie zbliżyli. Obrócił głowę w stronę posiadłości, gdzie Mikoto oraz Fugaku stali w bezruchu niczym kamienne posągi. Jedynie przerażonymi oczyma wpatrywali się w odległy, wyznaczony punkt. Długowłosy podążył za ich spojrzeniami i dogłębnie zrozumiał, że strach zdołał sparaliżować ich ciała. 
          - Z jednego koszmaru przedostaliśmy się w drugi - wyszeptał bezdźwięcznie.
         
*******

          Kruczowłosy za wszelką cenę starał się opanować płacz, który wstrząsał jego ciałem. Uważał, że w przeszłości zbyt często ronił łzy. Najmniejszy ból, drobna przykrość potrafiła sprawić, iż po jego policzkach spływały słone krople. Poprzysiągł sobie, że stanie się silniejszy i nie będzie sobie pozwalał na łkanie, a jeśli już nie da rady się opanować, ograniczy je do minimum i nigdy więcej nie pozwoli, aby ktoś mu wtedy towarzyszył. Wstydził się okazywania słabości, więc fakt, że Naruto niewątpliwie wyczuje płacz sprawił, iż uparcie nie pozwalał łzom wypłynąć spod powiek. Jednak, gdy przypomniał sobie poświęcenie Itachi'ego, złagodniał. Przez wszystkie lata, które minęły od tamtego pamiętnego wydarzenia, ciemnooki nie potrafił znaleźć słów, jakie zdołałyby wyrazić jego wdzięczność względem brata. On i długowłosy nie byli perfekcyjnym rodzeństwem - choć darzyli się głębokimi uczuciami, nie raz doprowadzali do kłótni. W momentach, gdy wylewali na siebie wzajemne żale, Sasuke zawsze wracał pamięcią do chwili, w której Itachi wyniósł go z płonącego domu. Mimo że wtedy jego nerwy szalały, nie potrafił być na niego zły. Nawet jeśli to długowłosy doprowadzał do sprzeczki, za każdym razem Sasuke mówił ostatnie słowo, którym było: "przepraszam". Największy ból jednak wywoływały sytuacje, w których obaj przez przypadek wypowiadali parę zbędnych zdań, jakie powodowały, że Itachi zanosił się płaczem. Młodszy z rodzeństwa nigdy nie mógł sobie wybaczyć, że po policzkach brata toczyły się łzy, do których sam go doprowadzał. Czuł się wtedy równie podle, jakby ośmielił się podnieść na niego rękę - na osobę, której zawdzięcza życie.
           Teraz, na nowo widząc dawne rany długowłosego Sasuke czuł, że jego serce stopniowo mięknie. Nawet nie wiedział kiedy pozwolił kroplom swobodnie wypływać spod przymkniętych oczu. Leniwie spływały po jego skórze i zatrzymywały się na dłoniach blondyna, który ponownie kojąco poruszał palcami.
          - Nie masz powodu do wstydu - zauważył Naruto. - Powinieneś być dumny z łez, które wylewasz dla Itachi'ego. Gdybym posiadał brata marzyłbym, aby był dokładnie taki, jak twój.
          Sasuke zaniósł się donośniejszym płaczem - zrozumiał, że przy pół-wampirze nie musi hamować wypływu słonych rzek. Podczas gdy on dał upust powstrzymywanym emocjom, lekarz odczuwał coraz wyraźniejsze wyrzuty sumienia. Poznając poprzednie wspomnienie bruneta wiedział już, że między rodzeństwem występuje wyjątkowa więź - przepełniona po brzegi braterską miłością. Jednakże nie spodziewał się, iż następna wizja wprawi jego serce w jeszcze potężniejsze drżenie. Myślał, iż Itachi jest dla Sasuke najbliższą rodziną, autorytetem, do którego pragnął się upodobnić, lecz nawet nie oczekiwał, że okaże się on obrońcą życia. Ciągle mając przed oczyma sześcioletniego Uchihę, który cmokał poranione czoło swojego wybawcy, Naruto z zawstydzeniem zgrzytał zębami. Czuł się zmieszany świadomością, iż nawet nie spróbował rozpatrzeć próśb wampira i z góry zakładał, że nie zamierza przykładać ręki do odnalezienia długowłosego. Przysięga względem ojca, obawa przed wykorzystaniem zdolności - w tej chwili oba powody wydawały mu się równie nieistotne i wywoływały speszenie, kiedy tylko pomyślał, że stanowiły jego usprawiedliwienie. Zrozumiał, iż jego odmowy były niczym miecz, który wwiercał się w duszę Sasuke i pozostawiał na niej trwałe, nieuleczalne rany. Byłem podły, pomyślał blondyn, a po jego policzkach spłynęły łzy wściekłości.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witajcie kochani :)

Kilkudniowy urlop okazał się być bardzo dobrym pomysłem, ponieważ wena wróciła z zaskakującą siłą i natychmiast w mojej głowie pojawiły się fabuły kolejnych opowiadań oraz one-shotów, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Mam nadzieję, że od teraz wpisy będą pojawiały się częściej, ponieważ przez rok szkolny niesamowicie stęskniłam się za pisaniem, a teraz mam wystarczającą ilość czasu, którą mogę poświęcać blogowi. Czynnością, która okazała się przełamać mój kryzys okazało się być rysowanie. Możliwe, że niedługo na blogu zostaną opublikowane moje najnowsze prace :)

Dziś oddaję w Wasze ręce 12 rozdział "Serca mroku". Początkowo wpis miał zawierać jedynie opis drugiego wspomnienia, ale stwierdziłam, że jeszcze w tej części skupię się na więzi braci Uchiha oraz rozterek blondyna. Starałam się najlepiej oddać w nim uczucia bohaterów, natomiast w 13 części zostanie dokończony opis drugiej wizji, który przejrzyście skomponuje się z następnymi wydarzeniami. Rozdział pisało mi się lekko i przyjemnie, ale po tak długiej przerwie mam wobec niego sporo obaw. Będę cierpliwie czekać na Wasze opinie i mam nadzieję, że Was nie rozczarowałam, a jeśli tak się stało to postaram się zrehabilitować następną publikacją :)

W notce informacyjnej zwracałam się do czytelników z pytaniem czy chcieliby, aby na blogu pojawiło się moje autorskie opowiadanie, którego rozdziały przeplatałyby się z "Sercem mroku". Dalej nie podjęłam ostatecznej decyzji, dlatego ponawiam pytanie - czy bylibyście zainteresowani takim układem?

Następny wpis powinien niebawem pojawić się na blogu. Będzie to albo 13 rozdział opowiadania, albo pierwszy, zapowiadany one-shot.

Wszelkie blogi, które czytam odwiedzę do piątku i skomentuję wszystkie, nowe notki.

Pozdrawiam gorąco, kochani i do następnego wpisu :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~